Małe dziecko

Dlaczego dzieci się złoszczą?

Temat dziecięcej złości jest z całą pewnością znany każdemu rodzicowi: maluch krzyczy, tupie, mówi „nie”, a nawet bije. Dlatego złość nie jest mile widzianą emocją i kojarzy się negatywnie. Przychodzi nam więc na myśl, że trzeba ją tłumić, eliminować oraz zastępować radosnymi i przyjemnymi uczuciami. Wobec tego kiedy dorośli są świadkami stresujących sytuacji z udziałem dzieci, interweniują impulsywnie: zakazują takiego zachowania, bagatelizują uczucia dziecka, nazywają je niegrzecznym, strofują, krzyczą, nierzadko także karcą. Tylko czy takie działania rozwiązują problem?

Przeciwieństwem złości nie jest miłość i radość, tylko depresja. Dlatego lepszym pomysłem od tłumienia jej jest towarzyszenie malcowi w silnych emocjach i pomaganie mu ich oswajać. Nie jest to łatwe, ale daje znacznie lepsze rezultaty niż odpowiedź dorosłą złością na złość dziecięcą.

Jak więc zabrać się za emocje, które okazują nasze dzieci? Jak reagować? Jak im pomóc? Najlepiej po kolei, zaczynając od siebie. Wszak żeby nauczyć małego człowieka panowania nad złością, trzeba najpierw dobrze radzić sobie z własną.

1. Ja też odczuwam złość

„Wszyscy ludzie niezależnie od wieku przeżywają te same emocje, które odziedziczyli po zwierzęcych przodkach. Są one zarówno u dzieci, jak i dorosłych zdrowym i niezbędnym sygnałem pomagającym w rozpoznawaniu swoich potrzeb.”1

Można by rzec, że jest to truizm, ale zdajemy się zapominać o tym, kiedy nasze dzieci wpadają w złość. Nie raz irytowałam się, kiedy moja córka zaczynała piszczeć czy krzyczeć, zdarzyło mi się też pomyśleć ze zdziwieniem: „przecież nie ma się o co denerwować”. Dlatego pierwszą lekcją, jaką odrobiłam było uważne przyjrzenie się chwilom mojej własnej złości: kiedy nie mogłam się z kimś dogadać, kiedy nie udało mi się z czymś lub dokądś zdążyć, gdy świeżo nałożony lakier rozmazał mi się na paznokciach. Zastanowiłam się nad tym, co czuję w takich chwilach: mniejsze lub większe napięcie, czasami silną frustrację, innym razem tylko lekkie podenerwowanie; i doszłam do wniosku, że jest to moja naturalna reakcja, której nie sposób zagłuszyć. Dzięki temu łatwiej mi było uszanować fakt, że w dzieciach też ta złość jest i zrozumieć, że trudno oczekiwać iż maluchy zawsze będą szczęśliwe i uśmiechnięte.

2. Wyrażanie złości to trudne zagadnienie – nawet dla dorosłych

To naturalne, że muszę jakoś wyrzucić z siebie złość, żeby oczyścić umysł i złapać wiatr w żagle do dalszego działania. Sęk w tym żeby znaleźć na to odpowiednią metodę.

„Dorośli ludzie na różne sposoby radzą sobie z napięciem. Jedne z tych sposobów uważane są za mniej zdrowe i dojrzałe, na przykład nadużywanie alkoholu, bicie kogoś lub awanturowanie się. Inne są zazwyczaj nieszkodliwe, tak jak słuchanie muzyki, bieganie, jazda samochodem, granie na komputerze, mycie naczyń.”2

No właśnie, nawet dorosłym nie zawsze to złoszczenie się wychodzi, a od dzieci oczekujemy, że będą to potrafiły. Dlatego moim drugim zadaniem było rozliczenie się z samą sobą ze sposobów na radzenie sobie ze złością. Czasami był to krzyk, zrzucanie winy na coś lub kogoś, ale przede wszystkim gromadzenie gniewu w sobie i nakręcanie się w nim. Innymi słowy: sporo materiału do przepracowania, bo przecież dzieci najlepiej uczą się przez obserwowanie i naśladowanie.

Przede wszystkim nauczyłam się nazywać uczucia po imieniu: „czuję złość, bo nie lubię, kiedy potykam się o zabawki”, „jestem zdenerwowana, bo zależało mi na tym spotkaniu”, „jestem niezadowolona, bo nie wyszło mi dziś ciasto”, „jestem smutna …”, „mam dość…” itd. Już samo uzewnętrznienie emocji jest bardzo kojące, dlatego staram się jak najczęściej mówić to, co czuję. Świetnie działa też rozmowa - kiedy wypowiadam na głos własne myśli i wiem, że ktoś mnie słucha zwykle okazuje się, że napięcie samo ze mnie schodzi. W uspokojeniu się niezmiennie z pomocą przychodzi mi też tabliczka czekolady oraz kilka minut w samotności. Zdarza się, że mówię dzieciom: „zdenerwowałam się, potrzebuję chwili, żeby się uspokoić”, idę do pokoju, kładę się na łóżku, czasami włączam muzykę. Na początku nie rozumiały co ja właściwie robię i czemu chowam się za zamkniętymi drzwiami, ale z czasem pojęły, że to ważne i tego potrzebuję.

3. Żeby radzić sobie ze złością trzeba także dbać o równowagę między obowiązkami a relaksem

„Dorosły, którego potrzeby są chronicznie niezaspokajane, nie jest w stanie efektywnie dbać o dziecko.”3

Nie byłabym w stanie spojrzeć z dystansem na swoje emocje i nauczyć się ich nazywać, gdybym spędzała całe dnie na rutynowych obowiązkach, przytłoczona gromadzącymi się frustracjami. I jak wówczas miałabym wspierać dzieci? Dlatego oczywiste dla mnie jest, że każdego dnia robię sobie przerwy, znajduję czas na spacer, książkę, muzykę, nie zaniedbuję moich pasji (wiele z nich realizuję razem z dziećmi), a do tego nie zapominamy z mężem o tym co razem lubimy, czyli o wyjazdach i wieczorach tylko w dwoje czy też spotkaniach z przyjaciółmi.

J. Steinke–Kalembka podchodzi to tematu potrzeb w obrazowy sposób i nazywa go „napełnieniem kubeczka”.

„Wyobraź sobie, że każde dziecko ma w swoim wnętrzu magiczny kubeczek. Kiedy jest on wypełniony, dziecko może się rozwijać i wzrastać. Jednak gdy kubeczek jest pusty, potencjał twojej pociechy maleje. Tym, co wypełnia naczynie, jest twoja bezwarunkowa miłość i pełna akceptacja dziecka jako osoby. (…)"

Aby móc wypełnić kubeczek swojego dziecka, musisz najpierw zadbać o to, żeby twój kubeczek był pełny. Gdy na świat przychodzi miały człowiek, wiele osób poświęca się zupełnie, chcąc jak najlepiej wychować malucha i zadbać o jego potrzeby. Jednak tak jak w samolocie maskę z tlenem nakładasz najpierw sobie, tak i w życiu najpierw musisz zadbać o własne potrzeby.”4

4. Moje dzieci i emocje

Złość moich córek przez długi czas była niezwykle trudnym doświadczeniem, w dodatku każda z dziewczyn przeżywała ją inaczej. Dlatego nie napiszę, że łatwo było ją oswoić ani że istnieją magiczne sztuczki, dzięki którym po tygodniu dzieci stają się aniołkami. Czasami brakowało mi cierpliwości, nie raz przychodziło zniechęcenie i rezygnacja, ale z perspektywy czasu powtarzam z przekonaniem: gra jest warta świeczki.

Włożyłam wiele wysiłku w nazywanie ich emocji, powtarzanie do znudzenia, że jestem obok i rozumiem ich uczucia oraz w naukę nieinwazyjnego wyrażania złości. Ogromną rolę odegrało też to, że obserwowały mnie w tym jak reagowałam, kiedy coś mnie rozdrażniało.

Z pomocą przyszły nam też dwa bardzo ciekawe tytuły. Była to książka „W moim sercu” oraz film „W głowie się nie mieści”. Obie pozycje znacznie ułatwiły nam rozmowę na temat tego, że każda emocja jest ważna i czemuś służy.

Książka prezentuje nam szeroki wachlarz uczuć, które pojawiają się w naszych sercach i króciutko je opisuje. Któregoś dnia starsza córka (wówczas około czteroletnia) zapytana o to czy wolno się złościć i płakać odpowiedziała, że tak, wolno, bo wszystkie uczucia są w naszych sercach - i radość i łzy.

Z kolei film prezentuje te najbardziej wyraźne emocje, czyli radość, smutek, gniew, strach i odrazę. Każda z nich jest spersonifikowana, ma typowy dla siebie charakter i swoją rolę. Dzięki temu obrazowi moja córka bardzo „zaprzyjaźniła się” ze swoim strachem i twierdzi, że on ją chroni przed niebezpieczeństwami, np. żeby nie wejść zbyt wysoko na konstrukcje wspinaczkowe na placu zabaw. Sama uznała, że skoro strach ją ostrzega to może wejść tylko dotąd, dokąd da radę. I przy tym wcale się nie zniechęca do kolejnych prób.

5. Przykłady z naszego podwórka

Trzylatka i uczucie porażki

Moja trzyletnia córka chciała pokazać mi jak zjeżdża z góry na rowerku, ale niestety w drodze skrzywiła jej się kierownica i upadła, przez co wybuchła wielką złością. Podeszłam, aby ją podnieść i przytulić, ale stanowczo się temu sprzeciwiała, nie chciała też rozmawiać, do tego krzyczała i warczała. Zapewniłam ją krótko, że jestem przy niej i w każdej chwili może do mnie podejść. Wyglądała jakby chciała obu rzeczy na raz – i bliskości i samotności, co wprawiało mnie w irytację i poczucie bezradności. Wzięłam głęboki oddech, przestałam myśleć o pomaganiu i przyszło mi do głowy, że ona nie potrafi powiedzieć o sobie „złoszczę się” ani tym bardziej znaleźć powodu, dla którego tak reaguje. Czuje coś w środku i jedyne co w tym momencie potrafi to krzyk i płacz. Ona nie chce źle, tylko nie umie inaczej. Dzięki tym myślom udało mi się zachować spokój i spojrzeć na jej zachowanie z empatią. Dumałam nad całym zdarzeniem, a po chwili jej emocje nieco zmalały. Zapytałam czy mogę ją przytulić, a kiedy się zgodziła objęłam ją i pomogłam jej się uspokoić. Później przyszedł czas na nazywanie uczuć: „bardzo się zezłościłaś, bo chciałaś mi coś pokazać, ale ci nie wyszło” – przytaknęła; „pewnie było ci też smutno, bo się uderzyłaś i bolało cię kolano?” – zaprzeczyła.  Można powiedzieć, że się dogadałyśmy i obie zrozumiałyśmy co działo się w jej głowie. Jeszcze wiele razy schemat się powtórzył, ale zapewnienia, że ją rozumiem i może na mnie liczyć sprawiły, że zaczęła opowiadać (początkowo wykrzykiwać) mi to, co czuje.

Czterolatka i powrót z przedszkola

Przyjechałam po córkę do przedszkola. Pomagałam jej się ubrać, gdy ona opowiadała mi o swoich pracach, o spacerze i koleżankach, po czym wyszłyśmy z budynku. Po wejściu do auta i ruszeniu z miejsca nastrój dziecka zmienił się o 180 stopni: nagle zaczęła marudzić, twierdzić, że jest jej zimno i gorąco zarazem, jest głodna i musimy już, teraz, natychmiast pojechać do sklepu. Siedząc za kierownicą, musiałam być opanowana, ale jak to zrobić, kiedy dziecko odgrywało taki koncert, że nie byłabym w stanie usłyszeć trąbiącego auta? Sytuacja była kiepska i wydawać by się mogło, że nie do opanowania. Impuls podpowiadał mi: „ucisz dziecko, choćby krzykiem, żeby nie spowodować wypadku”, ale dobrze wiedziałam, że to tylko spotęguje emocje. Wzięłam głęboki wdech, podjęłam kilka spokojnych prób rozmów, proszenia, liczenia do trzech i tak dotarłyśmy do domu, gdzie złość rozwinęła się jeszcze bardziej. Oczywiście w końcu cierpliwość, przytulenie, rozmawianie przyniosło pożądany efekt, ale cała sytuacja zaczęła się powtarzać w kolejnych dniach. Tym razem rozwiązania trzeba było szukać gdzieś indziej. Przecież nie mogłam pozwolić, żeby każdorazowy powrót do domu tak wyglądał. W takim wypadku lepiej sprawdziło się zapobieganie złości. Okazało się, że jeden zwykły wafel ryżowy podarowany dziecku tuż po wejściu do auta całkowicie załatwił sprawę. Czasami, kiedy da się przewidzieć wybuch złości najlepszym sposobem jest wyprzedzić fakty.

6. Lektura

Sytuacje mogłabym mnożyć, a każda różniłaby się pod wieloma względami: wieku dzieci, powodu złości, miejsca zdarzenia. Z żadną nie jest lekko, a z każdą trzeba się zmierzyć. Dlatego tym, co najbardziej wspiera mnie w macierzyństwie są książki, m. in. te, które cytowałam powyżej. Czasami już samo czytanie sprawia, że czuję się bardziej cierpliwa, a po pewnym czasie od wdrażania dobrych rad w życie okazuje się, że nie istnieje w naszym domu coś takiego jak bicie w złości, kopanie czy wyzywanie, za to nie raz słyszę jak dzieci między sobą mówią o swoich uczuciach, a kiedy widzą moje zdenerwowanie potrafią podejść, przytulić się i z prawdziwą troską spytać jak mogą mi pomóc.

 

  1. A. Stein, Dziecko z bliska, wyd. Mamania, Warszawa 2012, s. 148.
  2. j.w., s. 169.
  3. j.w.
  4. J. Steinke–Kalembka, Dodaj mi skrzydeł. Jak rozwijać u dzieci motywację wewnętrzną, wyd. Samo sedno, Warszawa 2017, s. 79.
Autor http://agaffio.blogspot.com/ Kocham czytać, eksperymentować z jedzeniem, podróżować, fotografować, uprawiać sporty, a ponad to (a może wespół z tymi pasjami) być mamą Meli i Mery. Na moim blogu Agaffio poruszam zarówno tematy aktualne, poważne, dotyczące świadomego rodzicielstwa, jak i te lekkie, zabawne, wzruszające, o pięknie macierzyństwa.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję