Terrorysta, czyli kto?
Może zacznijmy od tego, kim jest mały terrorysta. Według definicji niektórych dorosłych to dziecko, które wymusza różne rzeczy płaczem. Ale wymusza, czy się domaga? I jak właściwie miałoby komunikować to inaczej, niż płacząc, skoro nie potrafi mówić.
Sformułowanie „mały terrorysta” mnie wzdryga. Brr. Dlaczego mam z tym problem? Chyba głównie przeszkadza mi komunikat, który jest ukryty w tym stwierdzeniu: mówiąc, że dziecko jest „terrorystą” i „manipulatorem” zakładamy, że ma z gruntu złe zamiary.
Mały terrorysta ci rośnie, nie ulegaj mu, nie noś, bo przyzwyczaisz. Niech krzyczy, niech płacze, niech się nauczy… Słyszeliście takie zdania? Zastanawiam się, skąd w dorosłych ludziach przekonanie, że niemowlę może manipulować? Małe dziecko też nieszczególnie ma te zdolności – część mózgu odpowiedzialna za takie zabiegi jak manipulacja rozwija się dość późno. Dzieci są zdolne do kłamstwa w wieku 4 lat...
Kto tu rządzi?
Pierwszy raz usłyszałam, że wychowuję terrorystę od położnej w szpitalu – to było drugiego dnia po porodzie. Nasz syn był nieodkładalny (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istnieją takie egzemplarze) i dużo płakał, a kiedy płakał… było to słychać bardzo dobrze. Jego płacz to nigdy nie było kwilenie. Zwlekałam się więc z łóżka (nie da się tego określić inaczej) na którym przez długi czas się nie kładłam, bo Młody płakał dużo i często, a po cesarce, podniesienie się zajmowało mi całe wieki. Byłam po operacji, byłam ledwo żywa, ale moje dziecko mnie potrzebowało, a określone godziny przyjęć sprawiały, że mąż nie mógł by ze mną przez całą dobę, no a noworodek potrzebuje bliskości. W sumie oczywiste.
Drugi raz mojemu dziecku zarzucono terroryzm, kiedy skończył 3 miesiące. Był wtedy bardzo wrażliwy na zmiany temperatur, chyba jak większość maluchów w tym wieku. Poszliśmy na szczepienie, a szczepienia oznaczały rutynowe ważenie i mierzenie. W przychodni była stara, metalowa waga, a panie pielęgniarki kładły na nią tylko cienki, szorstki, papierowy ręcznik... (W sumie teraz nie wiem, czemu nie pozwalały na położenie kocyka. Wtedy byłam młodą, zmęczoną i zagubioną mamą i nie przyszło mi do głowy, żeby z tym dyskutować.) To teraz wyobraźcie sobie, co stało się, kiedy położyłam syna, na tym twardym, zimnym czymś… Słyszycie już ten krzyk? :) Kociełło zaczął płakać, a ja od razu zareagowałam i chciałam go podnieść, ale powstrzymała mnie pielęgniarka. Kiedy zdjęłam syna z wagi usłyszałam, że inne dzieci nie płaczą, a ja wychowuję terrorystę, który tak histeryzuje, bo… za szybko reaguję na płacz. I gdybym nie reagowała, nie zachowywałby się tak (wciąż mówimy o 3-miesięcznym dziecku). Totalny absurd, ale są ludzie, którzy tak myślą, co bardzo mnie smuci.
Początkowo intuicyjnie odpowiadałam na wszystkie potrzeby syna, ale czułam się winna i „przegrana”. Bo niemowlak mną rządzi, bo trzeba odkładać do łóżeczka, bo ma przesypiać noce. Bo powinnam… No właśnie? Co powinnam i dlaczego? I co niewłaściwego jest w noszeniu, skoro właśnie tego potrzebują dzieci, bo jesteśmy noszeniakami? Zastanawiam się, skąd w ludziach przekonanie, że należy walczyć z niemowlęciem i w jaki sposób mamy walczyć z kimś, kto nawet nie potrafi się bronić? Dopiero, kiedy uświadomiłam sobie absurd takiego myślenia, zaczęło być dobrze: skończyła się walka, zaczęła się relacja. Po prostu spełniałam naturalne potrzeby mojego dziecka. Wielogodzinne sesje przy piersi, ciągłe noszenie i bliskość – tylko tyle potrzebował.
Niemowlęta, Immanuel Kant i koncepcja natury człowieka
Co łączy jedno z drugim? Powiedziałabym przewrotnie, że urodzenie dziecka zmusza nas do zadawania sobie pytań filozoficznych: o naturę świata i naturę człowieka. Dopiero, kiedy ono się pojawia, jaskrawie widać, jak postrzegamy rzeczywistość i relacje międzyludzkie. Skąd taka teoria? Po urodzeniu Młodego wielokrotnie słyszałam (i to w ciągu pierwszych 3 miesięcy jego życia), że terroryzuje, manipuluje, wymusza płaczem, wywraca nam życie do góry nogami… Dziecko, które chwilę temu przyszło na świat i jest delikatne, bezbronne i nie przeżyłoby zostawione samo sobie. Płacz to jedyny sposób w jaki może sygnalizować swoje potrzeby, a te potrzeby, to jedzenie, ciepło i przede wszystkim bezpieczeństwo. I jego próba zapewniania sobie tych rzeczy miałaby być manipulacją?
„Manipulator” według Słownika Języka Polskiego PWN to „ktoś, kto manipuluje ludźmi lub faktami dla osiągnięcia własnych celów”. Sprawdziłam – dziecko zaczyna być zdolne do kłamstwa w wieku 4 lat, nie mówiąc już o manipulacji. Jestem ciekawa, jak miałoby wyglądać pranie mózgu urządzanie nam rzez noworodka? :)
Zakładanie, że nowonarodzone dziecko ma złe intencje (bo tym jest manipulacja) wskazuje na to, że człowiek jest z natury zły i chce wykorzystywać innych do swoich celów. Dopiero, kiedy uświadomimy sobie, jak to brzmi, możemy spojrzeć na sytuację z innej perspektywy i przestać walczyć z własnym dzieckiem. Dlaczego walczyć? Bo czym innym jest sytuacja, kiedy uznamy, że podniesienie go z łóżeczka, kiedy płacze, to jego wygrana, a nasza przegrana („Nie podnoś, bo się przyzwyczai”)? Do noszenia nie można dziecka przyzwyczaić, można je najwyżej odzwyczaić – w końcu było noszone przez 9 miesięcy.
A skąd mi się wziął tutaj Kant? Chodziło mi o jego stanowisko w sporze o naturę człowieka. To nie miejsce i czas na filozoficzne dywagacje, ale w wielkim skrócie: spór trwał długo i sięga starożytności, Sokrates uważał, że człowiek jest z natury cnotliwy, Rousseau – że natura jest dobra, a kultura i cywilizacja oznaczają zepsucie. Za to Tomasz Hobbes twierdził, że natura człowieka jest zła. Co Kant to? „Pytanie więc czy człowiek jest istotą z natury dobrą czy złą, jest więc równie bezsensowne, jak na przykład pytanie, czy jest on raczej istotą widzącą, słyszącą czy myślącą” – to tyle w temacie dobra i zła. Ja nie potrafię zgodzić się na uznanie małego dziecka za urodzonego manipulatora.
Niemowlę terroryzuje? Ale jak miałoby to robić? Wyjmie „kałasza” z pampersa? Chyba nie bardzo...