Powietrze zazwyczaj jest dla nas neutralne. Oddychamy nim, ale zapominamy, że ważna jest też jego jakość. No i powietrze czasem może mieć zapach. Aromat lasu po letniej burzy? Wielu z Was wdychałoby takie powietrze bez końca :). Ale nie zawsze możemy. Czasem po wyjściu na zewnątrz i złapaniu paru oddechów mamy ochotę wrócić do środka i nie wychylać nosa. Powietrze pachnie dziwnie (lub nieprzyjemnie), a do tego ciężko się Wam oddycha, drapie w gardle lub macie przesuszony nos. Ogółem – na zewnątrz jest wtedy niezbyt przyjemnie. To codzienność dla wielu z Was. Może o tym nie myśleliście (albo nie zwracaliście uwagi). Ale czy coś poza tym, że źle się nam oddycha? Wiecie, jaki jest stan powietrza w Twojej okolicy?
Niestety, ale jest „coś” jeszcze. Jeśli drapie Was w gardle po kilku minutach na „świeżym” powietrzu, to znaczy, że nie jest ono takie świeże. I nie chodzi tylko o to, że po kilku takich „nieprzyjemnych dla oddychania” dniach musicie myć okna, bo kurz widać gołym okiem. Chodzi o to, że to samo, co zmywacie z okien i sami wessaliście do swoich płuc. Tak, to ten pył, syf i brud, przez który zmywanie okien zajmuje czasem nie kilkanaście minut, ale kilka godzin. I to samo macie w płucach. Takie powietrze zawiera nie tylko azot i tlen, ale też pyły, bardzo często szkodliwe – dla dużych i małych. Wdychając zanieczyszczone powietrze wprowadzacie do swojego organizmu wiele szkodliwych substancji. Często bardzo szkodliwych – dla Was, Waszych dzieci i Waszych bliskich. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem.
Brud w powietrzu nie wziął się znikąd. I wbrew pozorom – nie są temu aż tak winne wielkie elektrownie węglowe. Powietrzu, które wdychamy na co dzień najbardziej szkodzi „mała emisja”: piece centralnego ogrzewania (przydomowe, zwłaszcza te opalane „byle czym”) i samochody. Najmocniej szkodzi ludziom to, co dymi blisko ziemi. Chociaż trudno stwierdzić jakie są pyły w powietrzu (czasem jest w nim spora część tablicy Mendelejewa), to pomiary jego jakości informują najczęściej o zawartości PM10 i PM2,5 (pyłów), tlenku węgla i tlenków azotu. Ale co ich obecność w powietrzu właściwie znaczy?
PM 10 i PM2,5 to innymi słowy pyły (w których znajdziecie sporą część tablicy Mendelejewa). Pierwszy z nich podnosi ryzyko chorób układu krwionośnego (zawału i udaru), utrudnia oddychanie, osiada w oskrzelach i może doprowadzić do POPCh (bardzo poważnej chorobę płuc, która może prowadzić do niepełnosprawności!). PM 2,5 to jeszcze mniejsze cząsteczki, które wchodzą głęboko w organizm – PM10 najczęściej osiada „tylko” w oskrzelach i płucach; PM2,5 wchłania się do krwi. Kontakt z nim (długotrwały) może powodować raka i inne poważne choroby – te pyły zawierają masę metali ciężkich... O szkodliwości tlenku węgla (czyli czadu) nikogo nie trzeba przekonywać – sprawia, że organizm jest nietleniony. Jeśli jego stężenie jest za duże – może powodować trwałe uszkodzenie organizmu!
Statystycznie – wdychanie takiego koktajlu skraca życie Polaków o 10 miesięcy (jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia – WHO). STATYSTYCZNYCH. Czyli niektórych z nas to nie ruszy. Niektórych może ruszyć aż za bardzo. Takie jest prawo statystyki. Tak, dobrze się domyślasz – te badania najczęściej dotyczą dorosłych ludzi. Zanieczyszczone powietrze szkodzi jeszcze bardziej dzieciom!
Najmłodsi są szczególnie zagrożeni „brudnym powietrzem” – często jeszcze w brzuchach ich mam! Badania krakowskiego Uniwersytetu Medycznego (Collegium Medicum) pokazały, że dzieci, których mamy oddychały w ciąży zanieczyszczonym powietrzem, rodzą się z niższą masą narodzinową i częściej cierpią na nadwagę. Zapadają o wiele częściej na choroby górnych i – poważniejsze – dolnych dróg oddechowych. Te same badania pokazały, że u niektórych dzieci widoczny był gorszy rozwój umysłowy. Do tego od początku są wystawione na kontakt z substancjami, które mogą wywołać nowotwory. Te wnioski potwierdzają badania barcelońskiego Centrum Badań Epidemiologii Środowiskowej. To nie przelewki. To zdrowie naszych dzieci.
I możecie spytać: co ja mogę z tym zrobić? W praktyce – mało i bardzo dużo, zależy jak na to spojrzeć. Przede wszystkim – zwracajcie uwagę na to, jaka jest jakość powietrza w Waszej okolicy. Do niedawna mogliśmy to oceniać tylko „na czuja”. Teraz jest dostępna masa aplikacji i stron, które pokazują jakość powietrza w wielu miejscach w kraju (na przykład ta lub strona działającego w Waszym województwie Inspektoratu Ochrony Środowiska), są też aplikacje (na przykład ta). Pokazują informacje, które mogą Wam pomóc w podjęciu decyzji o wieczornym spacerze, otwarciu okien lub nawet... puszczeniu ich do szkoły. Możecie nauczyć Wasze dzieci oddychać przez nos. Sami się tego nauczcie. Nos to naturalny filtr, który wyłapuje naprawdę dużo szkodliwych substancji. Lepsze to niż wciąganie całych haustów „brudnego” powietrza przez usta.
Gdy powietrze nie jest zbyt czyste – dobrym pomysłem jest wychodzenie z domu poza godzinami szczytu. Zwłaszcza z dziećmi. Jeśli już musicie wtedy wychodzić – unikajcie ruchliwych ulic. To przy nich zbiera się najwięcej zanieczyszczeń (wyrzucają je z siebie samochody). Jeśli musicie jechać w godzinach szczytu autem – nie otwierajcie okien, włączcie wewnętrzny obieg powietrza. W końcu siedzicie... w środku wielkiej chmury spalin. Wypad za miasto w weekend? To bardzo dobry pomysł, zwłaszcza, że będzie tam zdrowsze powietrze niż w mieście.
Chociaż maski są pewnym ekstremum, to warto o nich pomyśleć. Zwłaszcza, że według ostatnich doniesień powietrze w wielu polskich miastach jest bardziej zanieczyszczone niż w Pekinie (gdzie powszechne jest chodzenie w specjalnych maskach – właśnie z powodu zanieczyszczeń). Niedawno WHO poinformowało, że 33 z 50 miast europejskich z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem leży... w Polsce. Nie jest to powód do dumy. Zamiast nosić specjalną maskę z filtrem – czasem może pomóc zasłonięcie ust szalikiem i oddychanie przez nos. Ale nie oszukujmy się – to rozwiązanie tymczasowe. Dobre maski z wymiennym filtrem do pewien wydatek, ale warto zastanowić się nad takim rozwiązaniem, zwłaszcza, że poprawa jakości powietrza w wielu polskich miastach to temat... drażliwy.