Słowa są ważne
Z tego samego powodu, z którego staram się nie używać pojęcia „niegrzeczny”. Teoretycznie to tylko słowa, ale to, co mówimy ma znaczenie. Dzieci nas słyszą, a używając konkretnych słów wywołujemy konkretne reakcje, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. To trochę jak zaklinanie rzeczywistości: dziecko nazywane trudnym i niegrzecznym, w końcu się takie stanie.
Dla mnie największym odkryciem było to, że wpływamy nie tylko na dziecko, ale też na siebie. Kiedy mówię, że dziecko jest niegrzeczne, zaczynam tak o nim myśleć i je oceniać. A to nakręca kolejne zachowania. Badania nad językowym obrazem świata trwają od XVI wieku. Kiedy studiowałam filologię myślałam, ze to przesada – język przecież nie może mieć decydującego wpływu na postrzeganie rzeczywistości. Teraz patrzę na to inaczej. To jak mówimy ma znaczenie.
No dobra, ale jaki wpływ może mieć na nas? Chociaż jestem ostatnią osobą, która wierzyłaby w NLP (programowanie neurolingwistyczne – to paranaukowa metoda, która bywa używana do manipulowania ludźmi przez język, jakiego używamy), to jednak pamiętam czasy sprzed urodzenia dziecka, kiedy łatwo przypinałam dzieciom (i rodzicom) łatki. „Niegrzecznego”, „nieposłusznego”, „niemiłego”. A przecież ludzie nie mieszczą się w szufladach.
Bunt czy nie bunt?
Do buntów mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony super, że to zjawisko jest opisane, bo wiadomo, czego się spodziewać. To trochę jak ze skokami rozwojowymi – kiedy wiemy, kiedy mogą wystąpić, zachowania dziecka stają się racjonalne i łatwiej sobie z nimi poradzić. Kiedy wiemy, że w okolicach 2,5, 3,5 i 4,5 roku życia dziecka (oczywiście to wszystko jest orientacyjne) następują okresy nierównowagi, kiedy cierpliwość rodzica wystawiana jest na próbę, jest nam lepiej. Możemy przygotować się na burzę. Tylko samo słowo „bunt” jakoś mi nie pasuje, bo nie czuję, żebym miała władzę nad dzieckiem. Nie chcę być jakąś nadrzędną siłą, przeciw której musi się buntować. Jestem po prostu rodzicem: przewyższam go doświadczeniem i znajomością zależności przyczynowo-skutkowych. Ale nie jestem szefem ani żandarmem, widzę swoją rolę jako przewodnika po świecie.
Nie chodzi o same słowa, ale o znaczenie, jakie im nadajemy. Słowo „niegrzeczny” znaczy po prostu, że dziecko nie zachowuje się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Nie wykonuje poleceń, nie słucha. Ale mówiąc tak o dziecku nie zastanawiamy się, dlaczego tak się dzieje bez jednoczesnego oceniania go. Najpierw kosztowało mnie trochę, żeby wyrzucić ze swojego słownika niektóre słowa i sformułowania (albo przynajmniej ograniczyć ich użycie). Należały do nich „Nie płacz”, „Jesteś niegrzeczny”, „Nie wolno”.
Pomogło nam w tym nasze własne dziecko – bardzo szybko musieliśmy zweryfikować swoje wyobrażenia i oczekiwania przy wymagającym niemowlaku, który całkowicie nas zaskoczył – nie spał, dużo płakał, nie lubił się ubierać i chciał być przyklejony do innego człowieka 24h/7. Musieliśmy się wtedy zastanowić, jak patrzymy na naszą relację z dzieckiem. Że „my to rządzimy”, a on ma się dostosować – bo tak myśleliśmy przed jego narodzinami. Czy może jednak rodzicielstwo to nie gra, w której przegrywamy, kiedy ustąpimy dziecku. Po prostu staramy się patrzeć na siebie z wyrozumiałością.
I biorąc pod uwagę te trudne początki, myślałam, że nic mnie już nie zaszkodzi – bo przecież moje dziecko bardzo jasno wyrażało swoje potrzeby i pragnienia od zawsze. Chociaż teraz ma 20 miesięcy i jest w apogeum „buntu dwulatka”, jego zachowania nie zaskakują aż tak bardzo (ale nasz egzemplarz nigdy przenigdy nie dał sobie założyć śliniaka, bo nie lubił i nie dawał się karmić przez bardzo długi czas – dlatego atak płaczu z powodu innego koloru kubka to dla nas nihil novi).
I kto tu rządzi?
No i okazało się, ze jest inaczej. Nie, nie że dziecko rządzi w domu. Po prostu uznaliśmy, że nie mamy rodzinnej monarchii absolutnej, tylko chcielibyśmy mieć fajną relację. A małe dziecko wymaga, żeby wyjść naprzeciw jego potrzebom. Było trochę trudno, bo moje ego początkowo na tym cierpiało. Musiałam zmierzyć się ze sobą i z oceną innych (to drugie chyba było trudniejsze). To w sumie to niekomfortowe – być ocenianym jako nieudolny rodzic, którym „dziecko rządzi”. Teraz już mi łatwiej, chociaż ludzie nadal oceniają i będą oceniać.
Z tej patrząc z tej perspektywy – też czasem bywam niegrzeczna. Jestem zdenerwowana, zachowuję się nie w porządku – potem za to przepraszam. Jest mi głupio, kiedy jestem niemiła dla męża albo się uniosę. Nie chciałabym wtedy być oceniana ani karana. Wtedy potrzebuję dużo wsparcia i ciepła i myślę, że moje dziecko potrzebuje tego samego. Każde jego zachowanie ma jakiś powód: odczuwa frustrację albo przeżywa trudności. W dodatku jeszcze tego nie rozumie i jest bezradny wobec targających nim emocji.
„Każdy wiek ma swoje charakterystyczne zachowania” – brzmi jak banał, a to cytat z książki „Rozwój psychiczny dziecka od 0 do 10 lat”. Jeden rozdział jest poświęcony zachowaniom, które wykazują dzieci w różnych momentach życia. Na tym polega progres. Istnieją też tzw. okresy nierównowagi, które jednocześnie są czasem wzmożonego i intensywnego rozwoju. Słynnych buntów też jest kilka, jeśli trzymamy się tej terminologii. Wynikałoby z tego, że nigdy się nie kończą, bo najpierw bunt 2,3,4-latka, potem kryzys w wieku 7 i 9 lat, potem po 11 roku życia znów gorzej. A potem nastoletni bunt. I kryzys wieku średniego… :) A przecież to po prostu życie. Ra lepiej, raz gorzej.