Od czego zacząć?
Gdy zdecydowaliśmy, że pragniemy adoptować dzieci skontaktowałam się z Ośrodkiem Adopcyjnym Fundacji „Dla Rodziny”, o którym słyszałam wiele dobrego od znajomych. Na pierwszym spotkaniu pan Michał opowiadał nam o tym, czym jest adopcja i z jakimi ewentualnymi problemami możemy się spotkać. Wspomniał o tym, że musimy być przygotowani, że dzieci mogą mieć różnego rodzaju zaburzenia spowodowane trybem życia biologicznych rodziców (np. FAS), czy też samym odrzuceniem. Nie straszył nas, ale uświadamiał, że to może się zdarzyć i musimy przemyśleć, z czym będziemy sobie w stanie poradzić.
Nasza decyzja o adopcji rodzeństwa (2-3 dzieci) spotkała się z bardzo entuzjastyczną reakcją. Bardzo dużo dzieci pozostaje w Rodzinach Zastępczych czy Domach Dziecka tylko dlatego, że mają rodzeństwo i są z nim zżyte, a ludzie boją się, że nie poradzą sobie z większą liczbą dzieci. Moim zdaniem z rodzeństwem jest łatwiej, ale o tym napiszę innym razem.
Otrzymaliśmy listę koniecznych dokumentów: oświadczenie o dochodach, wniosek wstępny do Ośrodka – konieczne było podanie informacji o tym jak mieszkamy, gdzie pracujemy itp. oraz ile, jakiej płci i wieku dzieci byśmy chcieli – wstępnie, bo do niczego to nie obliguje, można zmienić zdanie, aż do kwalifikacji. Konieczne było również napisanie swojego życiorysu, ale zawierającego nie suche fakty, a również nasze odczucia związane z danym etapem życia: np. nie tylko gdzie się chodziło do szkoły, ale czy się ją lubiło, jakie przedmioty najbardziej, jakich miało się kolegów itp. Warto przyłożyć się do tego zadania, bo to pozwala psychologom i pedagogom z ośrodka określić jakimi jesteśmy ludźmi i jakie potrzeby dziecka najlepiej spełnimy. Dzięki temu znajdą oni dziecko/dzieci takie jakich potrzebujemy! Ja zapisałam 16 stron A4 czcionką 12...:)). Mój mąż wyskrobał 3 strony, dzięki współpracy ze mną. ;)
Po złożeniu dokumentów powinien minąć minimum rok, do czasu rozpoczęcia szkolenia. Jest to okres na zmianę zdania, zajście w ciążę, co zdarza się wielokrotnie, gdy ludzie przestaną się starać i ogólnie ułożenie sobie planów na przyszłość. Jako, że kursy rozpoczynały się albo we wrześniu albo w styczniu albo w kwietniu – liczyliśmy, że będzie to dopiero wrzesień rok później. Wiem, że w niektórych innych ośrodkach szkolenie odbywa się "od razu" po zapisie, ale wówczas dłużej czeka się na upragniony telefon z informacją o tym, że czeka na nas nasze maleństwo. Zdecydowanie łatwiej czekać na szkolenie niż na dziecko…
Wymagania formalne były takie: minimum 5 lat małżeństwa (w rachubę wchodzą też osoby samotne), dochody wystarczające na utrzymanie dziecka/dzieci, odpowiednia ilość miejsca dla dzieci – nie jest wymagany osobny pokój dla każdego dziecka. Trzeba też było podać 2 niespokrewnione osoby, które mogłyby pomóc w decyzji mówiąc jacy jesteśmy – w praktyce wykorzystują te dane bardzo rzadko, tylko gdy mają jakiś problem z kandydatami na rodzica i chcą rozwiać swoje wątpliwości. Do naszych znajomych nie dzwoniono.
Jak wygląda szkolenie?
Nasze szkolenie rozpoczęliśmy już w kwietniu, kilka miesięcy wcześniej, niż sądziłam. Szkolenie odbywało się w systemie PRIDE. 12 spotkań (każde trwało 3 godziny) – osiem w ośrodku, trzy w domu i jedno spotkanie panelowe – na które można przyprowadzić rodziny i przyjaciół i spotyka się z "ekspertami" – rodzicami adopcyjnymi, zastępczymi itp.
Na pierwszym spotkaniu w domu, nasi opiekunowie, pan Michał i pani Grażyna, zweryfikowali dane podane we wniosku, dopytali o ewentualne zmiany i po prostu miło porozmawiali z nami o naszym życiu. W żaden sposób nie było to niemiłe czy zbyt osobiste.
Potem rozpoczęłyśmy kurs w ośrodku. Zajęcia są prowadzone w formie ćwiczeń z jedynie niewielką ilością części wykładowej. Wyzwalają one liczne emocje i wywołują refleksje. Przechodzi się "na sucho" wiele sytuacji, które mogą się nam przydarzyć, gdy już będziemy razem z dziećmi, żebyśmy byli na nie przygotowani. Dodatkowo po każdych zajęciach dostawaliśmy "księgi życia" – zadanie domowe, żmudne, długie, wymagające podzielenia się swoim życiem i odczuciami, ale bardzo potrzebne! Musimy pamiętać, że wszystkie te działania maja jeden cel – znaleźć dzieciom idealnych dla nich rodziców!
Na kolejnym spotkaniu w domu rozmawia się o dzieciństwie. Rysuje się drzewa genealogiczne rodziny i o niej opowiada. Dla nas było ono szczególnie niezwykłe, bo okazało się, że nasze dzieci już na nas czekają! Umówiliśmy się, że po następnych zajęciach zrobimy testy psychologiczne – takie testy wyboru, wymagane przez sąd i potem pokażą nam karty dzieci i już w tym następnym tygodniu będziemy mogli do nich pojechać, jeśli się n to zdecydujemy. Oczywiście zaraz w sobotę kupiłam dwie maskotki i autko (wypsnęło im się, że to dwie dziewczynki i chłopiec).
Kolejne indywidualne spotkanie odbyło się już w ośrodku i dotyczyło małżeństwa. Rozmowa odbyła się najpierw z każdym osobno, a potem razem, by dociec ewentualnych problemów małżeńskich i pomóc je rozwiązać.
Ostatnie zajęcia to spotkanie panelowe, gdzie wraz z bliskimi można porozmawiać z rodzicami adopcyjnymi, opiekunami z pogotowia rodzinnego i rodzicami zastępczymi. Można zadawać pytania o wszystko, co nas dręczy. Co więcej pytać mogą też nasi bliscy, co ułatwia i im przejście przez ten proces i zrozumienie o co w tym wszystkim chodzi.
Później jest kwalifikacja – czyli ostateczne ustalenia ile, jakiej płci i w jakim wieku dzieci chce się adoptować i ewentualnie na jakie podejrzenia/rozpoznania jesteśmy gotowi. My w ty czasie już spotykaliśmy się z naszą bandą łobuzów :).
Oczekiwanie na dziecko
Przeważnie jednak czeka się na telefon. Gdy zadzwoni spotykamy się w ośrodku i przeglądamy karty dziecka. W tych naszych nie było za wiele informacji: tyle, że rodzice pili, w ciąży prawdopodobnie też, że była przemoc i zaniedbania. Do tego opinia pediatry o stanie zdrowia i psychologa – obie lakoniczne. Ważna informacja to waga urodzeniowa i skala Apgar - dzieci z FAS zwykle są małe. Nasze ważyły 3300, 3500 i 4100 gram – więc FAS było mało prawdopodobne. Jeśli decydujemy się poznać dzieci to prowadzący umawiają się z ich bieżącym opiekunem na spotkanie.
Na pierwsze spotkanie jedzie się z jednym z prowadzących kurs. Potem już samemu. Prowadzący obserwują jak układa się kontakt z dziećmi na pierwszym spotkaniu. Potem kontaktują się stale z opiekunem dzieci, by być pewnym, że ich decyzja była słuszna. Do 3 spotkań powinna zapaść decyzja z obu stron o adopcji. Gdy tak jest składa się dokumenty do sądu.
Po podjęciu decyzji, czyli papierologia
W naszym ośrodku wszystkie dokumenty przygotowują i składają w sądzie pracownicy ośrodka. Piszą oni wniosek, po uzyskaniu od nas wszelkich informacji m.in. co do ewentualnej zmiany imion dzieci.
Do sądu trzeba dostarczyć:
1) wyżej wymieniony wniosek,
2) zaświadczenie o niekaralności obojga rodziców,
3) zaświadczenie o dochodach lub PIT za poprzedni rok w wypadku działalności gospodarczej,
4) zaświadczenia od lekarza rodzinnego, że nie ma zdrowotnych przeciwskazań do adopcji,
5) zaświadczenia od psychiatry, że nie ma zdrowotnych przeciwskazań do adopcji,
6) opinia i kwalifikacja z ośrodka adopcyjnego.
Zaświadczenia lekarskie wydają odpłatnie lekarze rodzinni i prywatni psychiatrzy.
Spotkanie z kuratorem – wcale nie straszne
Po złożeniu dokumentów sąd wysyła kuratora, by zweryfikował prawdziwość podanych informacji. Warto dzwonić i dopytywać czy już przyszła informacja, bo to może przyspieszyć sprawę. U nas chyba dzięki temu, że adoptowaliśmy trójkę dzieci, wszystko szło magicznie dobrze. Pani kurator była już po kilku dniach. Pogadała kilka minut spisując, że to co napisaliśmy w papierach to prawda i zachwycając się malunkami na ścianach w pokojach dla dzieci. Potem informację do sądu przesłała faksem i już na drugi dzień wyznaczono nam datę rozprawy – z racji sezonu urlopowego z żalem na 8 września.
Na rozprawie zapytano nas o sprawy formalne (wiek, zawód, miejsce pracy, dom) i co czujemy do dzieci i czemu chcemy je adoptować, a ich opiekunkę o to, czy popiera naszą decyzję i dlaczego. Potem sędzia zwykle przyznaje pieczę – czyli mnożna zabrać dzieci do domu.
Zwykle jest jeszcze druga ostateczna rozprawa, a pomiędzy sąd może zarządzić "kontrolę" – może przysłać ponownie kuratora, może nakazać ośrodkowi odwiedzenia nas i raport lub może zażądać badania więzi – albo w innym ośrodku adopcyjnym, albo w poradni psychologiczno-pedagogicznej. U nas tego nie było. Sędzia był zachwycony tym, że chcemy adoptować troje dzieci i pięknie współpracujemy z ich opiekunami z RDD, więc uznał, że nic więcej nie potrzeba. Staliśmy się rodziną.
Akty urodzenia i PESEL-e
Postanowienie sądu trafia też do Urzędów Stanu Cywilnego w miejscu urodzenia dzieci - i tam sporządzane są nowe akty urodzenia. U nas było trochę zamieszania, bo w postanowieniu zapomniano napisać, że dzieci mają się nazywać tak jak ojciec, a ja mam inne nazwisko. Także nasze akty urodzenia dotarły do nas 30 stycznia. Są to normalne akty urodzenia, gdzie stoi ja – matka, mąż – ojciec, imię i nasz nazwisko dziecka. Zostaje tylko data i miejsce urodzenia. Z tymi aktami trzeba się udać do Urzędu Miasta/Gminy i złożyć prośbę o wydanie numeru PESEL.
Tak to wygląda w skrócie. Nie jest może to łatwa droga, ale nie jest i taka skomplikowana. Nie jest tak, że ktoś utrudnia, zniechęca czy wchodzi z butami w nasze życie. Nie jest tak, że wciskają nam chore dzieci na siłę. To ma być świadoma decyzja. Po to, by dzieci mogły być szczęśliwe, a my przy okazji zdecydowanie też!