[Asia Śmieszek – Tatento.pl] Dlaczego komunikacja jest tak ważna w procesie wychowania?
[Joanna Hudy – Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały] Każdy komunikat rodzica do dziecka może nieść przesłanie: „JESTEŚ DLA MNIE WAŻNY” lub jego odwrotność: „NIC DLA MNIE NIE ZNACZYSZ”. Od tego, jakie przesłanie dociera do dziecka, zależy to, jak dziecko będzie się zachowywać, a także – co w przyszłości ważniejsze – jak będzie traktować samo siebie. Każdy ma świadomość, że jeśli traktuję siebie dobrze, chcę dla siebie dobrze, moje życie jest udane. Jeśli jestem zaprogramowana, że nic mi się nie należy, to tak też podświadomie działam.
Dlaczego zdecydowała się Pani zająć akurat tym aspektem wychowania?
Od 19. roku życia interesowałam się wszystkim, co wiązało się z relacją rodzic-dziecko. Myślę, że to nie ja się zdecydowałam, lecz ten temat się na mnie zdecydował (śmiech). A na serio, to przyszedł moment w moim życiu, w którym poczułam, że tej wiedzy już jest tak dużo, że mogę się nią dzielić.
Tytuł pani bloga nawiązuje do tytułu książki Faber i Mazlish. Czy to była Pani pierwsza lektura dotycząca komunikacji z dzieckiem?
Pierwsza i ostatnia. Żartuję (śmiech). Choć jak w każdym żarcie jest w tym coś z prawdy. Jak powiedziałam wyżej, czytałam wszystko o relacji rodzic-dziecko przez prawie 20 lat. Książka „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”, była taką kropką nad „i”. Przed jej lekturą nie krzyczałam, nie etykietowałam, nie krytykowałam, ale nie potrafiłam wyrazić złości do dziecka w sposób nieraniący go. Nie wyrażałam jej wcale, więc ona budowała pomiędzy mną a dzieckiem dystans. Z „Jak mówić…” nauczyłam się wyrażać złość z perspektywy ja, co niesamowicie zbliżyło mnie do dzieci.
A czy istnieje jakaś uniwersalna „recepta” na to, jak mówić, żeby dzieci nas słuchały?
Recepta? Nie przepadam za tym słowem. Często rodzice oczekują ode mnie gotowej recepty. Szczególnie Facebook promuje gotowe rozwiązania, bo one dobrze się „klikają”. Mogę podpowiedzieć, jakie komunikaty nie ranią, podnoszą poczucie własnej wartości dziecka, zwiększają jego motywację, lecz istota tego podejścia tkwi w otwarciu na uczucia i potrzeby dziecka, w chęci poznawania go i zgodzie na to, kim dziecko staje się. To czasem bardzo trudne. Szczególnie, gdy rodzice zostali wychowani w sposób, który preferował wpajanie zasad bez zauważania właśnie uczuć i potrzeb emocjonalnych dziecka.
Dlaczego słowa są tak ważne? Czy można zranić komunikatem, nawet kiedy mamy dobre intencje?
To pytanie retoryczne. Komunikatem można bardzo ranić. Istnieją nawet teorie wychowawcze, które zakładają, że rodzic powinien dziecko zawstydzać, poniżać, stawiać w trudnych sytuacjach, aby było wrażliwe na potrzeby innych. Rodzice z reguły używają nawet mocno raniących komunikatów z przekonaniem, że pomagają dziecku zmienić jego zachowanie. Robią to dla dobra dziecka i nie mają świadomości, że te komunikaty ranią i jeszcze bardziej to zachowanie pogłębiają. To mechanizm psychologiczny zwany nierozpoznaniem, który polega na tym, że rodzice nie widzą właściwego rozwiązania danej sytuacji z dzieckiem.
Wydaje się, że o porozumieniu z dzieckiem wszystko już powiedziano, książek jest coraz więcej. Jak ocenia Pani świadomość rodziców? Czy lepiej rozmawiamy z dziećmi?
Odpowiem obrazowo. Jestem świeżo po lekturze komentarzy na Facebooku pod filmikiem, w którym tato chwali się, że nie bił, nie krzyczał, a wyprowadził kilkuletnią córkę w histerii z marketu i czekał na zewnątrz aż się uspokoi. Dostał setki komentarzy i kilkadziesiąt tysięcy udostępnień z brawami i podziwem. Kilkadziesiąt komentarzy wskazywało na brak troski o uczucia dziecka i to, co musiało się wydarzyć wcześniej, że w ogóle do tej histerii doszło. I to jest chyba nasza społeczna świadomość. Nie chcemy bić, nie chcemy krzyczeć, lecz jeszcze potrzebujemy solidnej edukacji w temacie empatii i porozumienia bez przemocy. Jesteśmy pokoleniem, o którego uczucia nie troszczono się, więc jest to dla nas trudne. Mam jednak sygnały, że świadomość rośnie. Rodzice chcą wychowywać inaczej niż ich opiekunowie. Szukają. I myślę, że ich liczba stale rośnie i będzie rosła jeszcze szybciej. Wmawiam sobie, że podejście, które propaguję, robi się modne, czego przede wszystkim dzieciom życzę.
To bardzo smutne… Emocje dzieci bywają gwałtowne i mocno wyrażane, trudne dla rodziców są często te, wyrażane w miejscach publicznych. Jak można wspierać dziecko w radzeniu sobie z emocjami?
Rozumiejące bycie z dzieckiem, czyli tzw. akceptacja dziecięcych uczuć, to najlepsze, co rodzic może dziecku podarować. Gdy do tego dojdzie akceptacja słowna, rodzic daje dziecku informację, co się z dzieckiem dzieje i że to jest akceptowalne. Aby jednak to dać, rodzic sam nie może bać się dziecięcych uczuć. Nie boi się rodzic, który jest świadomy własnych uczuć, akceptuje je i traktuje jako informacje, co się z nim dzieje. Potrafiąc to, dokładnie tego samego nauczy dziecko.
Co to znaczy być wspierającym rodzicem?
Dla mnie rodzic, który wspiera to rodzic znający swoje dziecko, mający świadomość tego, co się w psychice jego dziecka dzieje i potrafiący dawać tam, gdzie jest to niezbędne. Trzeba go odróżnić od rodzica, który kontroluje i od rodzica, który dziecko wyręcza. Chyba najogólniej można odpowiedzieć i to mi się na tę chwilę podoba, że to właśnie taki rodzic, który zaspokaja psychiczne potrzeby dziecka, dzięki umiejętności rozpoznawania deficytu, pozwalając przy tym na samodzielność, branie za siebie odpowiedzialności i stawiając dziecku jasne granice.
A czy takie podejście pomaga wychować dziecko wewnątrzsterowne?
Jak najbardziej. To podejście, które uczy dziecko zauważania swoich uczuć, potrzeb, granic i szacunku do siebie, a także szeroko rozumianej samodzielności w myśleniu, odczuwaniu (nie jak w tradycyjnym wychowaniu, gdzie rodzic wiedział lepiej, co dziecko czuje albo co powinno czuć) i działaniu. Zaufanie do swoich uczuć, które dziecko ma dzięki temu, że rodzic je zauważał i akceptował, skutkuje zaufaniem do siebie i dalej poleganiem na sobie, szukaniem potwierdzeń i kierunków właśnie w sobie, a nie czekaniem na bodziec z zewnątrz.
Bycie świadomym rodzicem w relacji z dzieckiem, to trudne podejście, wymaga dużej świadomości i nakładu sił. Pewnie wielu rodziców zastanawia się, czy jest „opłacalne”. Czy przy zmianie podejścia do rodzicielstwa beneficjentem jest tylko dziecko?
Zgadzam się, że bycie świadomym rodzicem wymaga dużej świadomości i pracy rodzica w tym obszarze. Gdy mówimy o wysiłku to uważam i tak też to podejście reklamuję, że nie chodzi o to, że jest większy, lecz o to, by był w innym miejscu. Mam na myśli przekierowanie energii, którą rodzice wydatkują, aby „walczyć” z oporem, buntem, niechęcią dziecka do współpracy na etap wcześniejszy, czyli pierwszą reakcję na sygnały dziecka o jego potrzebach. Kiedy włożymy wysiłek w zrozumienie dziecka, nie będzie przykrych i kłopotliwych konsekwencji płynących z niezrozumienia. Najczęściej robimy odwrotnie. A przecież każdy z nas oczekuje zrozumienia, dzieci zaś szczególnie mocno się o nie dopominają albo okazują rozczarowanie. Czy nie lepiej więc starać się zawsze zrozumieć, aby oszczędzić dziecku i sobie ewentualnej walki?
Czy dzieci czerpią dużo z tego, co mówimy, czy może większe znaczenie ma nasze zachowanie w określonych sytuacjach?
Na pewno przykład jest tym, co dzieci zapamiętują lepiej niż słowa. Słowa jednak mają w sobie moc. Mogą budować lub niszczyć. Wspierać lub ranić. Słowa wsparte własnym przykładem to idealne zestawienie.
Kolejna obawa rodziców: jak połączyć empatię, akceptację uczuć, bezwarunkową miłość i normy społeczne? Czy dziecko wychowywane w taki sposób nie będzie miało problemów z funkcjonowaniem w społeczeństwie?
Dziecko, które doświadcza empatii uczy się jej, a to ułatwia relacje. Doświadczając akceptacji uczuć ufa sobie, jest wewnątrzsterowne, dzięki czemu wie, czego chce. Dostając bezwarunkową miłość z wyraźnie stawianymi granicami ma zaspokojone wszystkie potrzeby emocjonalne, co daje pewność siebie. Wszystko zaś składa się na wysokie poczucie własnej wartości. To wystarczające „wyposażenie”, by poradzić sobie w najróżniejszych interakcjach społecznych.
Jak dbać o granice swoje i dziecka? Czy można zignorować swoje granice, kiedy pomagamy dziecku poznawać jego własne?
Czym są granice? To mówiąc najprościej moje subiektywne przekonanie, wsparte uczuciami, co jest dla mnie OK, a co nie jest. Od najmłodszych lat można dziecku – z szacunkiem, z perspektywy ja – pokazywać, co nie jest dla mnie OK, a jeszcze lepiej – pokazywać, że można inaczej. Takie granice są stawiane w większości sytuacji niezauważalnie. Dziecko wyrasta z przekonaniem, że tak jak dla niego, tak i dla rodzica może coś być nie OK i trzeba to uszanować. Na pewno są sytuacje, w których rodzic stawia bezpieczeństwo, zdrowie dziecka wyżej niż siebie i swoje potrzeby czy granice. Dziecko jest przecież do kilkunastu miesięcy życia całkowicie od niego zależne. To kwestia znajomości swojego dziecka, świadomości tego, co się z nim dzieje i zdrowego rozsądku. Pięknym przykładem rezygnacji z obrony własnych granic jest opis reakcji mamy na złość córki u Jaspera Juula. Mama – aby nauczyć córkę radzić sobie ze złością – skupia się na akceptacji tej złości u córki, a nie na zaznaczeniu tego, że ucierpiała.
Wielu z nas było wychowywanych inaczej. Czy jeśli nie dostaliśmy od rodziców bezwarunkowej miłości i empatii, możemy się tego nauczyć?
Oczywiście. Psychologia dysponuje już szeregiem ćwiczeń, dzięki którym możemy przede wszystkim zadbać o zaspokojenie tych potrzeb we własnych zakresie tak, aby móc dać bezwarunkową miłość i empatię swoim dzieciom.
To jest bardzo dobra wiadomość. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Joanna Hudy – certyfikowany trener, realizatorka Szkoły dla Rodziców i Wychowawców, autorka szkoleń dla rodziców, programów zmiany przekonań wzmacniających poczucie własnej wartości i asertywność, propagatorka porozumienia bez przemocy, autorka wyróżnionego Certyfikatem Jakości Laur Eksperta 2016/2017 e-booka „Rodzicu, można inaczej”, bloga www.jakmowic.org.pl i fan page’a www.facebook.com/JakMowicZebyDzieciNasSluchaly/ , prywatnie żona i mama dwójki dzieci.