Używane ubranka – tak czy nie?
Dla mnie odpowiedź jest jedna: jestem na tak! Sama noszę używane rzeczy, bo tak jest ekologicznie. Zawsze przekonywała mnie też jakość i cena. W lumpeksach znajdowałam kaszmirowe swetry i jedwabne sukienki za grosze. Do tego wszystkiego miałam jeszcze pewność, że jeśli coś się zniszczy, nie będzie mi żal (albo będzie mniej, niż gdybym zapłaciła jakąś dużą sumę). Fajnie, jeśli dostajemy używane ubranka dla dziecka od znajomych czy rodziny. To komfortowa sytuacja i pozwala sporo zaoszczędzić.
Kiedy skompletowałam większą ilość ciuszków, szukałam informacji o praniu. Wiadomo, higiena najważniejsza. Nie wiedziałam, czy wystarczy prać w 60 stopniach, czy może jednak w 90 i jak długo prasować. Okazało się, że to temat dość kontrowersyjny. Zamiast konkretnych informacji natknęłam się na dyskusje, w których dziewczyny kupujące używane ubranka w second handach były nazywane wyrodnymi matkami. Serio. Czy jest więc czego się bać?
Czy nowe zawsze jest lepsze?
Wiem, że są ludzie, którzy nie lubią nosić używanych rzeczy. Brzydzą się ale bo to, że niewiedzą kto wcześniej nosił konkretną koszulkę, działa na ich wyobraźnię. Spoko. Jak najbardziej to rozumiem. Każdy ma swoje preferencje i upodobania. Nie rozumiem natomiast straszenia innych tym, jak bardzo szkodliwe dla dziecka są używane ubranka.
Rzeczywiście, do zabezpieczenia rzeczy w lumpeksach używane są agresywne substancje (to ten specyficzny zapach, który czuć w środku). Dlatego ubranie z second handu trzeba porządnie wyprać. Niestety, żeby uniknąć tzw. chemii, musielibyśmy kupować ubrania tylko polskich producentów (popieram!) wykonane z tkanin wyprodukowanych w Polsce. To idealna sytuacja.
Jeśli jednak kupimy ubranko dla dziecka (są fajne, mają ciekawe wzory i dobry design), też będzie nasiąknięte różnymi środkami. Duże koncerny produkują w Bangladeszu, Indonezji czy Chinach (dlatego staram się nie kupować w sieciówkach). Potem gotowe produkty są nasączane środkami chemicznymi, żeby przetrwały długą podróż drogą morską w nienaruszonym stanie. Wiadomo, że to nas nie zabije, bo podobnie wygląda transport egzotycznych owoców. Jednak dobrze o tym pamiętać, zanim pomyślimy, że ciuchy z lumpeksu są takie „fuj”.
Jak wyprać?
Czas podzielić się patentami na pranie i czyszczenie (wszystko potwierdzone doświadczeniem :)). To akurat żadna filozofia. Po pierwsze: tak, ubierałam synka w używane ubranka (te z lumpeksu też) kiedy był małym niemowlęciem. Nie dostał żadnej wysypki ani uczulenia. Jeśli chodzi o noworodka – wyprawka musi być odpowiednio przygotowana, wiadomo. Ja bezlitośnie prałam wszystko (tak, nowe też) na 90 stopni (choć wystarczy 60). Pranie powtarzałam dwa razy (wiem, bez sensu ;)) i potem prasowałam lewą stronę. Myślę, że w takich warunkach nic groźnego nie przeżyje.
Trzeba pamiętać też o tym, że przygotowane rzeczy kolonizują się „naszymi” bakteriami i nigdy nie będą jałowe (a nawet nie powinny, bo to niezdrowe). W domowych warunkach do prania pościeli i ręczników spokojnie wystarczy 60 stopni (gotować muszą np. szpitale), ja jednak piorę w wyższej temperaturze, bo wydają mi się świeższe. Ot, takie przyzwyczajenie. Kiedy Kociełło urósł, prałam już tylko raz, dla bezpieczeństwa w 60. No i jeszcze czasem przed praniem moczyłam w misce z wodą i detergentem np. przez noc, żeby mieć pewność, że nieprzyjemny zapach zniknie zaraz po praniu. Używamy orzechów piorących albo łagodnych środków do prania, więc chcę mieć pewność, że nic nie będzie czuć. Właściwie to tyle. Nic skomplikowanego.
Wyprawka z lumpeksu? Jak najbardziej!
Myślę, że to dobry pomysł. Nie ma się czego wstydzić i nie ma się czego bać. W sklepach z używaną odzieżą znajdziemy rzeczy świetnej jakości (zniosły wielokrotne gotowanie i inne katusze u nas :)). Są tanie, więc możemy odłożyć pieniądze na coś innego (np. porządny fotelik samochodowy) i nie szkoda, kiedy się zniszczą albo ubrudzą. To ostatnie jest szczególnie ważne, przy rozszerzaniu diety. A już szczególnie metodą BLW. Co jeszcze? Kupując używane jesteśmy przyjaźni dla środowiska i nie wspieramy wykorzystywania taniej siły roboczej. Same plusy! Teraz pozostaje tylko iść na łowy. Do lumpeksu.