Kiedy rok temu pierwszy raz usłyszałam o edukacji domowej, byłam mocno zaskoczona. Po pierwsze tym, że tak można. Po chwili nasunął mi się szereg wątpliwości: przecież szkoła nie tylko uczy, ale także pełni funkcję socjalizacyjną! Jak realizować materiał z różnych przedmiotów, przy swojej dość wyspecjalizowanej i jednocześnie ograniczonej wiedzy? Udało mi się porozmawiać z rodzicami, którzy z powodzeniem uczą dzieci w swoich domach. I muszę powiedzieć, że jestem na TAK!
Ewa Krogulska, Tatento.pl: Dlaczego właściwie edukacja domowa, skąd pomysł?
Iwona Łukowska: Pomysł, a właściwie potrzeba, zrodziła się z faktu wielu lat wspierania starszego syna podczas jego edukacji w szkole, gdzie jego umiejętności, zdolności, zainteresowania nie miały najmniejszych szans na rozwijanie. Po ośmiu latach przesiadywania w ławkach, okazało się, że właściwie wszystko, co wykorzystuje w życiu osiągnął poza szkołą, przy naszej pomocy. W tym momencie całkiem przypadkowo dowiedziałam się o możliwości edukacji w domu i wspólnie zdecydowaliśmy, że nasz młodszy syn nie pójdzie do szkoły, żeby nie marnować tylu lat życia i sobie i nam (brak wywiadówek jest ogromnym plusem mojego życia).
Dorota Zasuwa: Doszliśmy do wniosku, że szkoła podstawowa wbrew nazwie, nie daje podstaw wiedzy (jestem egzaminatorem maturalnym i widzę, że zdający często mają problemy z najprostszymi zadaniami, czyli pewna wiedza podstawowa nie została zrozumiana i utrwalona), stąd decyzja o edukacji domowej na poziomie szkoły podstawowej. Co będzie dalej – zobaczymy. Na pewno decyzja będzie też zależała od dzieci.
Beata Ularowska: Najważniejszymi powodami naszej decyzji było stwierdzenie (ku naszemu zdziwieniu), że od samego początku nauki szkolnej naszego syna, równolegle edukujemy go domowo i uświadomienie sobie konieczności wyboru miedzy tymi trybami, gdyż utrzymywanie tego stanu rzeczy przeciążało organizm dziecka.
Czy nauka w domu związana była z tym, że szkoła tradycyjna przestała spełniać swoją rolę?
Iwona Łukowska: Rolą szkoły tradycyjnej jest przygotowanie młodych ludzi do pracy w zawodzie (nikt tego nawet już nie ukrywa), w dużych grupach, na zmiany, na czas, za niewielkie wynagrodzenie (na przykład dyplom z pochwalą), do płacenia podatków, działania według schematu bez kwestionowania poleceń przełożonych. Zdając sobie z tego sprawę, można powiedzieć śmiało, że szkoła tradycyjna świetnie spełnia swoją rolę. Pytanie brzmi: czy potrzebujemy kolejnych szarych pracowników, czy samodzielnie działających i myślących dorosłych?
Daria Krawczyk-Borys: Zadaniem człowieka jest rozwijanie swoich własnych talentów, pasji, a to niesie za sobą wymagania, którym tradycyjna szkoła nie da rady sprostać. Głównie przeniesienie odpowiedzialności na szkołę, nauczycieli wiąże im ręce, bo zmusza ich do stosowania norm, zasad, ujednolicania.
Dorota Zasuwa: No cóż – generalnie niestety tak. Choć na pewno są placówki, w których dzieci i się porządnie kształcą, i sensownie wychowują. Problem w tym, że nie każdy może sobie pozwolić na wożenie dziecka do super-szkoły na drugi koniec miasta. Jak wspomniałam wyżej – daje się zauważyć u młodzieży brak podstawowej wiedzy. A to bardzo źle. Co z tego, że podręczniki są aż przeładowane materiałem do "wykucia", skoro potem w głowach tak niewiele zostaje? Do tego dochodzi tak wiele zachowań agresywnych, słaba współpraca szkoły z rodzicami i np. policją... Poza tym jest wiele fikcji. Rodzicom, posyłającym dziecko do szkoły wiele się obiecuje. A to mało liczne klasy, a to jednozmianowy system, nauka różnych języków obcych na ekstra-poziomie, ciekawe doświadczenia (bo wspaniale wyposażone sale)... a potem ludzie za głowy się łapią, bo okazuje się, że np. połączono dwie klasy i jest tłoczno, albo dziecko chodzi na drugą zmianę, pani od angielskiego krzyczy, a wspaniałe wyposażenie sal nie ma znaczenia, bo nauczyciele i tak nie mają czasu na robienie doświadczeń. I siedzą rodzice z maluchem do 23 w nocy nad pracą domową, bo dziecko nie nadąża. Tego niestety nie zmyślam, bo mam znajomych, którzy posłali dzieci do szkół tradycyjnych, poza tym miewam korepetycje i widzę problemy moich podopiecznych...
Anna Michalak: W klasach jest ponad 20 dzieci, które mają bardzo różny poziom umiejętności, a wszystko jest uśredniane. A jak coś jest dla wszystkich, to tak naprawdę jest dla nikogo. Poczucie marnotrawienia czasu jest porażające. Podział na odrębne przedmioty, które się przeplatają co 45 minut jest zupełnie niezgodne z tym, jak uczy się mózg.
Jak wygląda przeciętny tydzień pracy? Czy edukacja domowa to nauka według jakiegoś harmonogramu, czy każdy dzień jest inny?
Iwona Łukowska: Edukacja domowa to przede wszystkim nie odtwarzanie szkoły w domu. Jako nauczycielce z wykształcenia zajęło mi sporo czasu zanim zrozumiałam, o co w tym chodzi. Nie, nie mamy żadnego harmonogramu zajęć. Planowane są większe wyjścia, wyjścia na które trzeba zakupić bilety, wyjazdy. Poza tym Filip po prostu towarzyszy nam w życiu.
Beata Ularowska: Przeciętny tydzień pracy zależy od tego np. jaka jest pogoda. Bardzo dużą wagę przykładamy do ruchu na świeżym powietrzu, więc jak słonce świeci, to nie siedzimy nad nauką, ale robimy wycieczki w teren. Jeśli są wydarzenia edukacyjne w jakiejś instytucji, to na nie idziemy. Dostosowujemy życie do potrzeb.
Z jakich pomocy dydaktycznych korzystacie podczas nauki w domu?
Beata Ularowska: Korzystamy z różnych pomocy, jakie tylko są dostępne. Mamy własną komorę i pompę próżniową, model maszyny parowej itp. Wiele rzeczy kupujemy na złomie i remontujemy. Pomoce do języków wykonuję sama ze starych czasopism i książek. Korzystamy z Internetu, ale też chodzimy na uczelnie, aby skorzystać z ich wyposażenia.
Nina Michalak: Każdych, jakie nam przyjdą do głowy. Gry, zabawki, podręczniki, encyklopedie, Internet – jednym słowem wszystko, co wpadnie w ręce, to co same zrobimy, to co mamy w kuchni, pokoju, u dziadków... Mało kupujemy, trochę robimy, dużo korzystamy z biblioteki.
Czy sami pracują Państwo z dzieckiem, czy łączycie się w jakieś grupy, zmieniacie się?
Nina Michalak: Sami pracujemy. W sytuacjach, gdy własnej wiedzy brak sięgamy po wiedzę i umiejętności specjalistów z danych dziedzin.
Dorota Zasuwa: Na razie sami. Aczkolwiek mam w planach "wymianę" z panią, która świetnie zna angielski, my możemy zaoferować przedmioty ścisłe.
Anna Michalak: Nie pracujemy z dziećmi. Służymy im pomocą, jeśli jej potrzebują. Korzystamy z usług zaprzyjaźnionych nauczycieli, jeśli chodzi o zajęcia dodatkowe, ale one także są wybierane wyłącznie przez dzieci. Docelowo jednak chcielibyśmy stworzyć grupę rodzin, które chciałyby żyć w podobny sposób. Dorośli jednak mieliby pełnić rolę mentorów, osób wspierających samodzielną naukę, a nie nauczycielami jako takimi.
Przedszkole, szkoła poza funkcja edukacyjną mają także funkcję socjalizacyjną. Czy nie obawiacie się Państwo, że dziecko, które uczy się w domu i nie ma kontaktu z rówieśnikami, nie będzie później potrafiło odnaleźć się w przestrzeni publicznej?
Dorota Zasuwa: Raczej obawiałabym się, gdyby do tego przedszkola chodził. Często na placach zabaw widzę bardzo aspołeczne zachowania dzieci przedszkolnych i szkolnych. Przezywanie, zaczepki, wyśmiewanie, brak tolerancji, oszukiwanie w grach. Starszy syn takich zachowań nie jest uczony, choć oczywiście z tatą przerabiają, jak sobie radzić z nimi u innych osób. Co ciekawe, na spotkaniach ED, gdzie były dzieci, nie rzucały się w oczy takie wredne zachowania. Wiadomo – dzieci czasem się sprzeczały, ale nie było przezwisk, bicia ani oszukiwania. Dzieciaki naprawdę umiały się dogadać. Zresztą – podstawowych zasad społecznych człowiek najlepiej uczy się w rodzinie. Nasza jest w dodatku wielopokoleniowa. Jakby nie było, to rodzina właśnie jest podstawową komórką społeczną, a nie szkoła czy przedszkole.
Beata Ularowska: Badania światowe wykazują, że dzieci z edukacji domowej (pozasystemowej) są o wiele lepiej przystosowane i radzą sobie w życiu lepiej niż tzw. prymusi szkolni. Ci są skazani z góry na porażkę w prawdziwym życiu, bo szkoła od życia coraz bardziej się odrywa. Podczas nauki szkolnej nasz syn nabył szereg negatywnych nawyków, które są niedobre zarówno dla procesu przyswajania wiedzy, jak i rozwoju osobowości dziecka. Mianowicie był przekonany, że jego obowiązkiem jest donosicielstwo, uczył się nowych rzeczy bez zaangażowania "byle zaliczyć”, zaczynał interesować się odpisywaniem zadań, stracił zapał do bycia odpowiedzialnym i obowiązkowym, gdyż nie było to premiowane. Nie chciał wykonywać prac i zadań przekraczających normę szkolną, bo nie widział w tym celu ani gratyfikacji. Ponadto postawy nauczycieli w szkole, do której chodził mój syn nie nadawały się jako wzorzec dorosłego do naśladowania dla dzieci. Cechowało je: niechęć do rozwoju i samokształcenia, brak poczucia sprawiedliwości, brak pasji i zainteresowań, bierność, nastawienie na "przetrwanie" i lęk przed zmianami.
Iwona Łukowska: Uważam, że to rodzice dzieci, które nikogo poza swoimi rówieśnikami (z którymi konkurują, ścigają się, walczą o lepsza pozycje w klasie itp.) całymi dniami nie widzą, powinni obawiać się, jak poradzą sobie w życiu codziennym jako dorośli. Socjalizacja ma za zadanie sprawić, żeby jednostka zachowywała się tak, jak otaczająca ją większość, według ustalonych przez kogoś zasad, bez kwestionowania ich słuszności. Nic poza tym. A jeśli chodzi o nas, to nie obawiam się – mój syn w tym momencie potrafi nawiązać kontakt z dziećmi w różnym wieku, rożnej narodowości, w dwóch językach, potrafi porozmawiać z dorosłym i zaopiekować się dwulatką.
Nina Michalak: Sam kontakt z rówieśnikami to za mało, by dziecko przeszło właściwie proces socjalizacji. Dziecko potrzebuje kontaktu z dziećmi młodszymi, starszymi, dorosłymi, by rozumieć potrzeby, sposób funkcjonowania oraz umieć dostosować swoje zachowanie do innych członków społeczeństwa kształtując postawy empatii, tolerancji i zrozumienia.
Anna Michalak: Nie zamknęliśmy dzieci w domu. Mają kontakt zarówno z rówieśnikami, jak i z dziećmi młodszymi, starszymi i dorosłymi. Wydaje mi się to być dużo bardziej naturalną sytuacją niż wrzucenie dzieci na 12 lat do grup równowiekowych. Jakie to ma przełożenie na dorosłe życie? Poza przedszkolem i szkołą nigdy potem nie funkcjonuje się tylko w ramach grup równowiekowych. Myślę więc, że umiejętność współdziałania z osobami w różnym wieku jest dużo bardziej rozwojowa.
Gdyby mogły Panie wymienić 3 najważniejsze rzeczy, które wg Pani/Pana edukacja domowa daje dziecku, co by to było?
Nina Michalak: W naszym przypadku mam nadzieję, że jest to samodzielność myślenia, umiejętność samoedukacji, rozpoznanie własnych talentów i pasji i rozwijanie ich.
Dorota Zasuwa: Tylko trzy? Swobodny wybór czasu, miejsca i sposobu nauki, dużo czasu wolnego i wzmacnianie więzi rodzinnych.
Iwona Łukowska: Poczucie własnej wartości, możliwość edukacji według swoich potrzeb, zainteresowań i tempa – czas na sen, posiłek, odpoczynek, ruch, które maja ogromny wpływ na rozwój.
Beata Ularowska: Wolność wyboru miejsca, sposobu i towarzystwa w jakim uczy się mój syn.
Anna Michalak: Poczucie sprawstwa, bycia kreatorem własnego życia i sensowności własnego procesu edukacyjnego, co pociąga za sobą budowanie poczucia własnej wartości oraz odpowiedzialności.
Daria Krawczyk-Borys: Czas na poznanie siebie, swoich zainteresowań, na odkrywanie swoich talentów. Czas na różnorodne życie. Większe zaufanie do rodziców, jeśli uda im się stać po stronie dziecka, a nie systemu. Normalność i edukowanie przez działanie.
Dziękuje bardzo za rozmowę.
Moimi rozmówczyniami były:
Beata Ularowska, nauczycielka przedszkolna i magister pedagogiki wczesnoszkolnej
Nina Michalak, autorka bloga EduDomowa
Dorota Zasuwa, matematyczka, prywatnie mama 2 chłopców
Iwona Łukowska, nauczycielka języka angielskiego
Anna Michalak
Daria Krawczyk-Borys
To jeden z tekstów w ramach naszej Akcji: Edukacja.
Więcej informacji o rekrutacji do przedszkoli i zmianach w edukacji znajdziesz tu.