Miłość to nie są tylko cudowne momenty i wielka radość na każdym kroku. To także trudne momenty, niezależnie od tego czy mówimy o miłości kobiety i mężczyzny, dwojga przyjaciół, czy też miłości rodzicielskiej. Niemniej czym innym jest trudne momenty wspólnie pokonywać, a czym innym je sobie na głowę wzajemnie sprowadzać.
Rodzic który decydował się na korzystanie z kar w wychowaniu ma doświadczenie uczucia nieprzyjemności dawania tych kar dzieciom. Koszmarny zgrzyt, kiedy widzimy, że dziecko cierpi i to jest efekt naszego działania. To po prostu boleśnie zgrzyta. A jednak ludzie się na to decydują, mając w głębi nadzieję, że to naprawdę jest dla dobra dzieci, że one się w ten sposób czegoś nauczą...
Czym skutkuje karanie dzieci?
Na pewno będą się uczyć unikania kary, być może przez unikanie niepożądanego zachowania, więc zdarza się że są one skuteczne. Ale ten zgrzyt, który rodzic czuje w momencie karania dziecka nie jest po nic. On jest po coś. On jest po to, żeby jasno pokazać, że coś tu nie pasuje.
Miłość i kara nie są parą. Zbrodnia i kara – owszem, zdarza się. Ale nie miłość. Miłość jest bajką o czymś zupełnie innym.
Miłość to też bliskość, a bliskość ludzi o różnych potrzebach to czasem zgrzyty i nieprzyjemności – owszem. Miłość to także bycie blisko, kiedy komuś jest trudno – tu też czasem kapnie łza. Ale miłość to nie jest umyślne wywoływanie tego, że komuś popłynie ta łza.
Rodzic jest dla dziecka pierwszym wzorcem relacji miłości. Dziecko od niego uczy się, co to znaczy kochać. A jeśli kochać to znaczy karać, jak mi się coś nie podoba – to co wyniesie dziecko na przyszłość? Możliwe, że to nawet znacie, bo mi się zdarza to widywać. „Taki jesteś? To ja ci dam nauczkę” pomyśli sobie żona o przychodzącym później niż zwykle mężu. Jak na fochu się skończy, to ma to chociaż jakiś urok. Ale bywa i ostrzej. Trzeba go ukarać koniecznie, bo jeszcze zrobi to jeszcze raz! Musi wiedzieć, że tak się nie robi … i wtedy pojawia się jakaś forma kary.
Gdy miłość jest na pierwszym miejscu w wychowaniu dzieci
Miłość przestaje być dążeniem do czyjegoś dobra. Jeśli ludzie się wzajemnie kochają, to naturalnie pochylą się nad swoim problemem i potrzebą. Chyba, że mają zakodowane inne zachowania – jak choćby wprowadzanie kary.
Nie chodzi o to, żeby przeoczyć moment, w którym dziecko nas rani i bezmyślnie mówić „nic się nie stało, nic się nie stało”. Stało się, naruszone zostały nasze granice i można to jasno powiedzieć. Odwołać się do tej pierwotnej miłości – pochylenia się nad problemem między dwojgiem ludzi. Będziemy obok siebie jeszcze wiele lat, więc opłaca nam się wychodzić naprzeciwko siebie. Bez karania, tylko dlatego, że wzajemnie chcemy swojego dobra. Nawet jeśli dzieci są, bo trochę są, egoistami, to nawet im się opłaca nasze dobre samopoczucie. Dlatego nie chcą nas ranić. Po prostu – i nie muszą się tego dowiadywać przez zakaz obejrzenia bajki czy magiczne trzy minuty na jeżu.
Kara jest zgrzytem w relacji miłości. Bywa, że odwiedzie od jakiegoś zachowania. Strach przed nią może być bardzo skutecznym narzędziem w doraźnym wychowaniu. Tylko czy aby na pewno ta skuteczność rekompensuje ten zgrzyt?