Kiedy chcę (osoba A), by mój mąż (osoba B) potrzymał nasze wspólne dziecię (cel C), zazwyczaj zwracam się do niego słowami ,,Weź Wojtka”. Ów komunikat skutkuje tym, iż wspomniana wyżej osoba B tegoż wspomnianego Wojtka bierze;-) Czasem jednak nie mam ani czasu ani nastroju na gadanie i wtedy przyspieszam cały proces komunikacji – podaję słodziuchną, wierzgającą dziecinę, a mój małżonek, widząc mnie z dzieciem pod pachą, zmierzającą w jego kierunki zdecydowanym krokiem, nierzadko sam wyciąga ręce. Efekt? Ten sam. Cel C osiągnięty – nie ma się jednak co dziwić – ćwiczyliśmy tę scenkę jakieś… milion razy ;-)
Z dziećmi jednak komunikacja jest nico bardziej skomplikowana. Gdy ja (osoba A) mówię do mojej córki (osoba B), żeby zeszła na dół, bo zaraz wychodzimy (cel C), ona… milczy. Powtarzam wtedy głośniej, choć nadal spokojnym i wyważonym tonem, dodatkowo argumentując konieczną i bardzo pilną potrzebę zagęszczania ruchów. I co? Nic – nadal cisza. Zazwyczaj wtedy fatyguję się do niej sama, i tonem spokojnym acz zdecydowanym wygłaszam tyradę na temat moich oczekiwań, argumentując jak rozprawkę na egzaminie gimnazjalnym. I co? Ano właśnie nadal nico :)
Jeśli podobnie jak ja myśleliście, że Wasze dziecko nie robi tego, co chcecie, bo nie usłyszało za pierwszym razem – Wasz błąd (no dobra, czasami tak się zdarza ;-)). Jeśli myśleliście, że nie użyliście wszystkich możliwych argumentów, by wytłumaczyć dlaczego teraz właśnie musi zrobić to i to – nadal błądzicie. I na nic tu rozbudowane zdania, wielokrotnie złożone prośby i wnioski – problem bowiem leży gdzieś indziej. Jeśli Wasze dziecko nie reaguje na Waszą prośbę czy polecenie – prawdopodobnie z jakiegoś powodu NIE CHCE jej spełnić a brak reakcji jest KOMUNIKATEM, który musicie odczytać. Komunikacja z dzieckiem polega bowiem w dużej mierze na odczytywaniu komunikatów, jakie kieruje do Was – świadomie lub nie – Wasza pociecha. Dlaczego to nie jest tak proste jak w modelu A B C? Cofnijmy się w czasie…
Pomijając fazę życia płodowego, nasz Maluszek od urodzenia ćwiczył zdolność porozumiewania się ze światem. Płakał, gdy był głodny, krzywił się i mrużył oczy, gdy raziło go światło, odwracał głowę, gdy hałas był zbyt duży. Większość oczywiście wykonywał odruchowo, my jednak – reagując na jego zachowanie – wskazywaliśmy, ze potrafimy te komunikaty odczytać. Sami zresztą komunikowaliśmy się z nim najczęściej kanałem niewerbalnym – okazując swą miłość poprzez dotyk, przytulenie, uśmiech czy wzięcie na rączki. Gdy jednak Maluch przemienił się w Starszaka, i sam zaczął do nas przemawiać, nagle zmieniliśmy taktykę i wszystkie nasze siły komunikacyjne skierowaliśmy na kanał werbalny. I to właśnie przyczyna problemu.
Z jednej strony, jako nadawcy komunikatów, ograniczamy się tylko do słów, zapominając, że nasze dziecko odczytuje znaczenie danej sytuacji oceniając naszą mimikę, gesty czy ton głosu (to dlatego nie przekonamy dziecka do czegoś, do czego sami nie jesteśmy przekonani ;-)). Z drugiej prawdziwą przeszkodą w komunikacji jest nasze błędne założenie, że gdy dziecko technicznie rzecz biorąc umie już mówić to po prostu umie już mówić – można się dogadać jak z dorosłym, powie o co mu chodzi, a jak nic nie mówi to albo nie słyszy albo nie rozumie ;-)). Tymczasem dla dziecka kanał niewerbalny nadal jest dominujący, zwłaszcza jeśli chodzi translacje emocji, które tak ciężko nawet dorosłym ubrać w słowa. Gdy coś będzie zbyt trudne czy obciążające, budzące lęk czy smutek – nasze dziecko po prostu nie przyjdzie, ucieknie, wybuchnie płaczem... ,,Złe zachowanie” dziecka zazwyczaj jest po prostu odpowiedzią na stresory obecne w środowisku – ma swoją przyczynę albo w konkretnym zdarzeniu, albo we wspomnieniu o nim albo przeciążeniu systemu poznawczego zbyt dużą ilością bodźców. Jeśli chcemy nauczyć dziecko skutecznej komunikacji, przede wszystkim musimy mu pozwolić na doświadczanie różnych emocji – po to, by umiało je rozpoznać, nazwać i przeżywać bez poczucia winy. Musimy być pomostem, po którym nasze Maluch bezpiecznie przejdzie drogę do rozumienia siebie i samoświadomości. Bez naszego udziału ten proces się nie uda – w dodatku będzie powodował frustrację obu stron, o czym sama przekonałam się całkiem niedawno.
Na jedną z wizyt w przychodni podjechaliśmy nieco spóźnieni – ponieważ zależało mi na tym, by kolejka nam nie przepadła, wzięłam Juniora w nosidle ze sobą, zostawiając Laurę z mężem na czas parkowania. Gdy weszliśmy do środka, okazało się, że z okien gabinetu rozpościera się widok na parking – centralnie na tę jego część, na której mój małżonek bezskutecznie próbował podnieść me starsze dziecię, przyklejone do ziemi i wrzeszczące wniebogłosy. Afera nieziemska, bo…mama poszła. I nie wyjęła córeczki z samochodu. I zostawiła ją samą ( tzn. samą z Tatą ;-)). Ostatecznie jakoś udało nam się udobruchać płaczącą dwulatkę a ja szybko zapomniałam o tym zajściu i moja niepamięć utrzymywała się aż do… następnej wizyty. Próbowałam ubrać Laurę przed wyjściem a ona robiła wszystko, żeby udowodnić, że jest najbardziej upartym i złośliwym dzieckiem na świecie. Uciekała, krzyczała, zabierała mi rzeczy i rzucała nimi - po 15 minutach szamotania w końcu się poddałam. Mierząc się z goryczą porażki, przeliczając w myślach, ile czasu straciłam dziś bezpowrotnie na akcję ,,lekarz”, z jednym butem w rozmiarze 27 w ręce, usiadłam na podłodze bezradna i wkurzona. I wiecie co? Wtedy mnie olśniło! Zrozumiałam bowiem, że to nie przypadek, że moja córka robi to co robi, bo chce mi coś powiedzieć!! Zawołałam ją i zapytałam wprost:
- Laura, nie chcesz iść do Pani doktor?
Po jej minie od razu wiedziałam, ze trafiłam!
-Nie - powiedziała prawie ze łzami w oczach..
-Dlaczego nie chcesz iść?
-Nie chce…
-Boisz się iść do Pani doktor?
-Tak, boje się, bo Ty mnie zostawisz i będę sama. I boje.
Wtedy moja malutka córeczka po prostu się rozpłakała. Szybko ją przytuliłam, zapewniając równocześnie, że cały czas będę blisko, że będę ja trzymać na rękach i na kolanach, że jej nie zostawię ani na moment. I wiecie co? Nigdy wcześniej ani nigdy później nie była tak spokojna i uważna w czasie wizyty lekarskiej. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie pokazała mi też tak wyraźnie, że komunikacja z dzieckiem trwa także (a może nawet zwłaszcza!) wtedy, gdy się nic nie mówi.