Ze szkolnych sklepików zniknęły batony, słodkie bułeczki, soczki i napoje. Od 1 września uczniowie mogą kupować jedynie zdrowe produkty: woda, warzywa, owoce, jogurty naturalne i świeże kanapki z pełnoziarnistego pieczywa. Transformacja objęła także szkolne stołówki: herbata przestała być słodzona, a obiad solony. Jak odnaleźli się w tej sytuacji uczniowie?
Zmiana jedynie formalna
Dzieci niestety nie są tą zmianą zachwycone. Ubogi asortyment szkolnych sklepików rekompensują sobie wycieczkami do pobliskich sklepów spożywczych, gdzie mogą nabyć, co dusza zapragnie. W kwestii niesolonych obiadów i niesłodzonej herbaty, także sobie radzą – przynoszą z domu.
W starszych klasach i liceach kwitnie czarny rynek: uczniowie przynoszą tostery i na przerwach robią tosty, sprzedając je z zyskiem głodnym kolegom. Nauczyciele są bezradni.
Konieczna jest współpraca rodziców
Żadne ustawy i regulacje nic nie dadzą, jeśli rewolucja żywieniowa nie zacznie się w domach. To rodzicom powinno najbardziej zależeć, aby dzieci jadły zdrowo. Dopóki będą im dawać pieniądze, na zakupy, tak długo dzieci będą mogły kupować to, na co mają ochotę. Konieczna jest praca u podstaw i kładzenie nacisku na edukacje rodziców. Kształtowanie nawyków i preferencji żywieniowych zaczyna się w domach, na wiele lat wcześniej zanim dziecko pójdzie do szkoły. Przedszkola i szkoły powinny oczywiście współdziałać z rodzicami i dbać o to, co serwują dzieciom. Jednak bez dobrej woli i współpracy ze strony rodziców, samo wycofanie „śmieciowego jedzenia” nic nie da, skoro dziecko kupi je za rogiem.