Niemowlak

Lęk separacyjny u High Need Baby

O lęku separacyjnym napisano dużo, ale moim zdaniem najważniejsze są dwie rzeczy: 1) jest ciężko ale 2) to kiedyś mija. :) Jak przetrwać ten czas z dzieckiem, które jest bardzo wymagające?

Lęk separacyjny – z czym to się je?

To normalny i jak najbardziej rozwojowy etap. Choć jest ciężko, przede wszystkim warto pamiętać, że to przejściowe i całkowicie normalne. Dziecko potrzebuje nas w tym okresie, więc nie należy postrzegać tego, co robi, jako „terroryzowanie” czy wymuszanie. Maluch po prostu nas potrzebuje i wzywa tak, jak potrafi – czyli płaczem. Niemowlęta nie potrafią manipulować, po prostu nie poradzą sobie bez rodzica. Dużo bliskości to najlepsze, co możemy im w tym czasie dać i na pewno zaprocentuje to w przyszłości.

Zasada jest taka: im więcej bliskości dajemy dziecku – tym lepiej. Nie ma opcji, że „rozpieścimy” noszeniem czy przyzwyczaimy. Jest wręcz przeciwnie – im więcej nosimy, tulimy, tym lepiej, bo to buduje poczucie bezpieczeństwa u malucha. Takie dziecko wie, że rodzic będzie zawsze, kiedy będzie go potrzebować. Dzięki temu nie będzie się go kurczowo trzymać i nie wykształci lękowego stylu przywiązania.

Lęk separacyjny u wymagającego dziecka

U nas czas lęku separacyjnego wyglądał specyficznie. Czekałam na niego spodziewając się armagedonu, bo nasze dziecko było bardzo wymagające. Zazwyczaj apogeum lęku separacyjnego to 9 miesiąc, może zaczynać się u dzieci w 7-8 miesiącu. Znałam teorię, więc czekałam zastanawiając się, jak przeżyjemy ten okres, skoro już bez tego jest wystarczająco trudno. Czekałam i się… nie doczekałam. Skupiliśmy się z mężem na odpowiadaniu na potrzeby naszego dziecka i nawet nie zauważyliśmy, kiedy ten ciężki czas minął.

Nasz syn cechy uważane za charakterystyczne dla lęku separacyjnego objawiał od urodzenia właściwie non stop: miał ogromną potrzebę bliskości, źle reagował na rozłąkę i nie lubił zostawać sam, byłam przy nim praktycznie cały czas, bo kiedy przychodził kryzys był problem, żeby go uspokoić. Właściwie dawał radę tylko mą, ale i to nie zawsze, kiedy było szczególnie ciężko.

Pierwsze próby dłuższych wyjść, kiedy bez dziecka podjęłam, kiedy syn miał 7. miesięcy, ale po powrocie zastawałam płaczące dziecko na rękach mojego męża. Wtedy syn nie był w stanie usnąć beze mnie, pewnie wynikało to też z tego, że nie używaliśmy butelki, więc siłą rzeczy byłam potrzebna, żeby go nakarmić. A – gwoli jasności – te „dłuższe wyjścia” to były raptem dwie godziny. Wtedy te dwie godziny były dla mnie nieosiągalne i zastanawiałam się nad tym, kiedy widziałam superogarnięte dziewczyny z malutkimi dziećmi w parku. Patrzyłam na umalowaną młodą mamę z ufarbowanymi włosami i maluchem w gondoli i myślałam „Jak ona to robi?”. To było jak magia, bo mi udało się wyjść do fryzjera żeby podciąć końcówki i to też skończyło się absolutnym kryzysem, kiedy dotarłam do domu.

Brzmi niewesoło? Trochę tak, ale ten okres szybko minął – wszystko zaczęło się polepszać, kiedy syn miał 9 miesięcy. Wtedy zaczęliśmy adaptację z nianią – to też trwało długo, ale cały proces zakończył się sukcesem, więc mogę powiedzieć, że da się wychować dziecko bez wymykania się z domu i płaczu w trakcie wyjścia. Kiedy odkryliśmy, że syn jest gotowy, żeby zostawać z kimś innym na dłużej – po prostu zaczęliśmy przedłużać czas, który spędzał bez nas. Wszystko poszło bardzo harmonijnie i myślę, że także dzięki temu nie zdarzała nam się nigdy rozpacz, która towarzyszyła wychodzeniu któregoś z nas z domu.

Nie wychodź po angielsku

To nie jest dobre rozwiązanie, kiedy mamy małe dziecko, które nie chce się z nami rozstać. Wymykanie się po cichu, za jego plecami jest najgorszym, co możemy zrobić i odniesiemy skutek przeciwny do zamierzonego. Dlaczego? Takim zachowaniem zaburzamy jego poczucie bezpieczeństwa. Jak sama nazwa wskazuje, lęk separacyjny to lęk przed rozłączeniem od rodzica – dziecko odkrywa, że jest odrębną istotą i jest to dla niego trudne.

Jeśli wymykamy się z domu, żeby uniknąć dramatycznych rozstań i ataku płaczu, nie ułatwiamy tej sytuacji. Dajemy dziecku komunikat, że nie może być pewien tego, kiedy przy nim będziemy. Wtedy pewnie myśli w następujący sposób: „O nie! Moja mama znika, kiedy nie widzę i nie wiem, kiedy to nastąpi. To znaczy, że muszę jeszcze bardziej jej pilnować”.

Co w przypadku, kiedy po prostu musimy wyjść, choć nasze dziecko rozpacza? Ważne, żeby zostało z inną bliską osobą (tata, ukochana babcia, lubiana niania), która pozwoli mu na wyrażenie uczuć i pokaże, że żal i smutek są czymś naturalnymi i nie ma nic złego w tym, że płacze. Nie da się uniknąć tych uczuć w życiu naszego dziecka, problemem jest to, jak na nie zareagujemy. Jeśli pokażemy, że to normalne, że cierpi i ma prawo to wyrazić, w przyszłości będzie mu łatwiej radzić sobie z emocjami.

Nam udało się wprowadzić rytuał wychodzenia łagodnie: właściwie od 3, 4 miesiąca życia syna codziennie żegnaliśmy tatę przy drzwiach, kiedy wychodził do pracy mając świadomość, że jeszcze nie rozumie, o co właściwie chodzi. W miarę rośnięcia zaczął się uśmiechać, potem robić „papa” – kojarzyło mu się to z czymś normalnym i niegroźnym. Potem wykorzystaliśmy to, kiedy ja wychodziłam: zawsze mówiłam, że wychodzę, wrócę i się żegnaliśmy. Nawet, kiedy syn był zajęty zabawą pokazywaliśmy, że wychodzimy, choćby chodziło o wyrzucenie śmieci. Teraz ma prawie 1,5 roku i wciąż nie ma problemu z wychodzeniem, niezależnie od tego, czy chodzi o mnie, męża czy nianię.

Co może się przydać?

Dużo cierpliwości, chusta i odpuszczanie sobie. Nie wiem, czy to ostatnie nie jest najważniejsze. Zawsze podziwiałam osoby, które z dzieckiem w chuście były w stanie przygotować przetwory na zimę i dwudaniowy obiad, ale je niestety nigdy nie do nich nie należałam. Przez prawie rok czasu mieliśmy bałagan, jedliśmy szybkie posiłki, a do toalety chodziliśmy z dzieckiem. Da się to przeżyć. Kiedy ten ciężki okres minął, nasze dziecko bardzo się zmieniło: jest radosne, ciekawskie, nie boi się i jest otwarte na innych ludzi (czasem martwię się, że aż za bardzo). To pewnie się zmieni jeszcze kilka razy, razem z okresami rozwojowymi, ale jedno jest pewne – nie można dać mu za dużo bliskości.

 

Autor Pisze o rodzicielstwie bliskości, życiu w przyjaźni z dzieckiem i ze sobą. Dużo czyta (skończyła polonistykę, nie skończyła filozofii. I kilku innych rzeczy też.) Żona Bartka, mama Kociełły.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję