Małe dziecko

Parówki, słodycze i słoiczki, czyli „grzechy” rodzicielskie

Rodzice małych dzieci bywają wobec siebie bardzo surowi i wymagający. Co sprawia, że czujemy się niewystarczająco dobrzy? Parówka wydaje mi się najlepszym przykładem, praktycznie symbolem. My niby nie jemy ich codziennie, jeśli kupujemy – to te o najlepszym składzie, ale i tak zdarzało mi się słyszeć reakcję „dajesz dziecku parówkę? Jak to!?”

Moje dziecko je parówki. Wędliny czasem też. I słodycze ze sklepu. I lody. Używamy też pieluch jednorazowych. Kiedy piszę te słowa mam irracjonalną potrzebę, żeby się wytłumaczyć i wrażenie, że pewnie zaraz do moich drzwi zapuka MOPS. Chociaż syn parówkę dostaje może raz w miesiącu, a gdybym miała podliczyć wszystkie ciastka i cukierki, które zjadł w ciągu swego niespełna 1,5-rocznego życia, to pewnie w sumie wyszłyby ze dwa michałki i 5 biszkoptów, a te lody to były rzemieślnicze, organiczne i prawie z wyciągiem z jednorożca :). No właśnie – wytłumaczyłam się i nadal z tyłu głowy słyszę głos, że „tak się nie robi”. Bo powinno być bez cukru, bez soli, a tak w ogóle to jarmuż i amarantus są w diecie niezbędne…

Rodzice z Facebooka

Z internetowych forów dla rodziców i Facebookowych grup wyłania się obraz idealnego rodzinnego życia. Dołączyłam do kilku z nich, kiedy nasze dziecko było małe i tak odpowiednio stałam się członkiem grup o karmieniu piersią, potem o BLW, Montessori i urządzaniu dziecięcych pokojów, o rodzicielstwie bliskości…

Początkowo te grupy były ratunkiem i źródłem wiedzy – można było sprawnie uzyskać odpowiedzi na pytania, bo bardziej doświadczeni rodzice (najczęściej mamy) chętnie dzieliły się wiedzą. Brakowało mi tego, kiedy urodziłam i okazało się, że jestem trochę w próżni bo większość znajomych jeszcze nie ma dzieci, a moja mama, kiedy o coś pytałam, mówiła, że nie wie, bo wychowywała dzieci tak dawno temu, a teraz nauka poszła dalej, żebym zapytała kogoś młodszego.

Tę lukę wypełniły internetowe grupy dla rodziców. Początkowo były błogosławieństwem, potem jednak zaczęły się schody. Okazało się, że w pakiecie z pomocą idą też oceny, często bardzo surowe. Bo na grupie laktacyjnej inne mamy potrafią dosadnie powiedzieć, że twoje dziecko ma doszczętnie zniszczoną florę bakteryjną w jelitach, skoro było dokarmiane w szpitalu (w domyśle: „jak mogłaś na to pozwolić?”). Takie słowa potrafią bardzo zaboleć, kiedy po wyjściu ze szpital ciężko walczysz o rozkręcenie laktacji. Całkiem inne słowa słyszałam od doradców laktacyjnych: że nic za wszelką cenę, że jeśli nie uda się od razu zrezygnować z mleka modyfikowanego nie oznacza to automatycznie porażki – nie zniechęciło mnie to i zapewniło spokój, że gdyby się nie udało, to nie znaczy, że „jestem do bani”. Potem na grupie BLW pojawiały się wątki z nieprzyjemnymi dyskusjami dotyczącymi podawania małym dzieciom pieczarek, cukru, owoców morza…

Czy da się być idealnym?

Jemy niezdrowe rzeczy. Czasem – nie codziennie, nie podczas każdego posiłku. Nasze dziecko lubi warzywa i owoce, jemy dużo kasz i innych dobrych składników. Jeśli chodzi o cukier i słodycze, moje dziecko dostaje czasem domowe ciasto albo biszkopta (ze sklepu) na deser. Czasem je też słodzone jogurty (znalazłam taki, który ma w składzie cukier zamiast syropu glukozowo-fruktozowego) i dżem truskawkowy od babci – też z cukrem. Cały czas wydaje mi się, że nie karmię syna dostatecznie dobrze i na pewno inne dzieci dostają tylko kolorowe, urozmaicone posiłki z przewagą warzyw, a mój syn czasem chce jeść tylko chleb z masłem. Albo samo masło…

Wiadomo – u sąsiada trawa zawsze wydaje się zieleńsza i pewnie są mamy, które dają rade utrzymywać takie wysokie standardy. Pewnie u nas też by się dało, ale kosztem mojego stresu i mniejszej ilości czasu spędzonej z dzieckiem. Dlatego wybieram układanie klocków z synem i szybkie dania.

Dobry słoik nie jest zły

Nie ma nic złego w wyjątkach. Czasem pojawiają się sytuacje, w których może przydać się słoik dla niemowląt ze sklepowej półki. Albo okaże się, że nie wyrabiamy z robieniem musów i umieszczaniu ich w specjalnych tubkach (kupiłam komplet, użyłam ich dwa razy...), o i nasze dziecko dostaje gotowy mus ze sklepu. Albo nie udaje się z wielopieluchowaniem, bo rzeczywistość nas przerasta, wiec kupujemy pieluszki jednorazowe i wcale nie czujemy się z tym dobrze, bo trzeba dbać o środowisko. Mi marzyła si naturalna higiena niemowląt, czyli wychowanie bezpieluszkowe, ale poległam, no i jedziemy na pampersach.

Umiar jest najważniejszy

Żeby było jasne: zdrowe odżywianie jest bardzo ważne, doskonale wiem, jak bardzo. To w dzieciństwie (a nawet w okresie prenatalnym) kształtują się nawyki żywieniowe. Codziennie gotujemy w domu na bazie świeżych produktów, incydentalnie zdarza się kupić coś gotowego. Jemy zdrową, nieprzetworzoną żywność. Moje dziecko jest totalnie BLW (stosowaliśmy tę metodę od początku). Nigdy nie dostało też „słoiczka”, ale nie mam nic przeciwko. Gotowe jedzenie się przydaje – kiedy chorujemy, zmienią się plany albo po prostu nie mamy ochoty gotować. Jesteśmy tylko ludźmi i czasem możemy z czymś nie zdążyć.

Nie oceniaj – nigdy nie znasz całej sytuacji

Staramy się, bezdzietni znajomi, twierdzą, że nawet za bardzo. Prawda jest taka, że poprzeczka jest postawiona bardzo wysoko. Dziecko powinno wychowywać się w estetycznie urządzonym mieszkaniu, mieć pokój, który pozwoli mu rozwijać samodzielność. Do tego fajnie jeszcze zabierać malucha na zajęcia, które rozwijają kompetencje i słuch muzyczny. Dochodzi jeszcze dochodzi jedzenie: najlepiej domowe i ekologiczne. Idealnie byłoby, gdybyśmy miały posprzątane i estetycznie urządzone mieszkania, szybko regenerowały się po porodzie i gotowały zdrowe posiłki z ekologicznych warzyw.

Jeśli nosimy w chuście i długo karmimy piersią, to wcale nie oznacza, że ominie nas krytyka. To trochę jak w znanej grafice: nie da się zadowolić wszystkich, bo jest ich za dużo i każdy chce czegoś innego. O ile zgadzam się z Renią Hannolainen, że intuicja rodzicielska jest przereklamowana, to przychodzi moment, kiedy czas zgodzić się na to, że nie zadowolimy wszystkich i czas obrać własną drogę.

 

Autor Pisze o rodzicielstwie bliskości, życiu w przyjaźni z dzieckiem i ze sobą. Dużo czyta (skończyła polonistykę, nie skończyła filozofii. I kilku innych rzeczy też.) Żona Bartka, mama Kociełły.
Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do społeczności rodziców i bądź na bieżąco!
Używamy plików cookies (ang.ciasteczka), by ułatwić korzystanie z serwisu tatento.pl i miejscaprzyjaznedzieciom.pl. Jeśli nie życzysz sobie, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.
akceptuję